OY
to ja będę tym, który uczyni nazwisko Roberts sławnym w świecie koniarzy.
Ale ja zmagałem się z tym dylematem. Obserwowałem ojca ujeżdżającego konie, a brutalność tradycyjnych metod, które stosował, budziła we mnie odrazę. Często widziałem, jak przywiązywał w korralu jednocześnie sześć koni do pali wbitych w równej odległości od siebie. Następnie podwiązywał im tylne nogi, żeby nie mogły się ruszać, po czym celowo je straszył, zarzucając im na zady obciążony worek. Oczywiście stawiały opór.
W rozumieniu mojego ojca, gdy konie były całkowicie uległe i nie okazywały żadnego nieposłuszeństwa, niezależnie od tego, co im robił, oznaczało to, że je złamał. Trwało to od czterech do sześciu tygodni.
„Złamane” to było dobre słowo. Te konie miały za sobą traumatyczne przeżycia i pracowały tylko ze strachu. Nigdy nie wybaczały bólu, jaki wycierpiały, nigdy nie tworzyły żadnej więzi z ludźmi, której podstawą mogłaby być potrzeba uczuciowa lub jakikolwiek inny zdrowy motyw. To była tyrania. Przyglądałem się temu od wczesnych lat mojego życia i doszedłem do wniosku, że jest to coś odrażającego.
Z drugiej strony, ten człowiek był moim ojcem, a równocześnie podziwianym i szanowanym jeźdźcem. Jego sposób postępowania był normą i nadal nią jest w wielu miejscach na świecie; jest ich więcej, niż przypuszczacie.
Tym, co zwróciło mnie przeciw ojcu w tym samym stopniu co jego okrucieństwo w stosunku do zwierząt, było jego okrucieństwo w stosunku do mnie. Zbił mnie kiedyś łańcuchem tak mocno, że wylądowałem w szpitalu. Matka ubłagała mnie, bym udawał, że to był wypadek i przyrzekła, że rozmówi się z ojcem i zmusi go do tego, by zmienił swe zachowanie. Nauczyłem się go bać i nigdy nie mogłem