się ze śmiercią, o życiu tragicznie niedopełnionym, który zamiast wymarzonej powagi i sławy doczekał się osamotnienia i kąśliwości krytyków.
Roztaczał ogromne perspektywy przed duchem — ale wszystkie jego ówczesne pisma porażają namiętnością marzeń o kontynuacji normalnego, ziemskiego życia. Chrześcijańska wiara w zmartwychwstanie do tego nie wystarczała; dopiero osobliwe „uzupełnienie” jej ideą metempsychozy pozwoliło triumfalnie i trwale związać swój los ze światem materii i ciał, liczyć na następne żywoty. Wierzyć, że zanim dojdziemy do Boga, wszyscy
wielekroć uczestniczymy w życiu ziemskim, odradzamy się we wciąż
/
nowelizowanych formach. Śmierć z biblijnej „królowej przerażeń” i „królowej przestrachu” w Wacławie przeobrażała się w myśli Słowackiego w
niegroźną „królową mask i powłok bez żadnej rzeczywistej władzy nad
/
stworzeniem” (DW XIV 299); „Śmierć... firanka ciemna, którą spuszcza Bóg, ilekroć sprawiedliwość swoją względem duchów — spełnia, bez szkody, bez przestrachu ludzkiego na globie” (List do Rembowskiego, DW XV 415).
Każdy indywidualny duch przechodzi przez kolejne formy, przez śmierć traci kształty — lecz zdobywa nowe. Trwa się nie tylko duchem, lecz realnie, cieleśnie, między żywymi. Śmierć została w ten sposób oswojona spadając do rangi powtarzającego się epizodu w życiu ducha, całości i każdego indywiduum z osobna. Pocieszająca to myśl dla człowieka, szczególnie chorego, jak Słowacki, gdy w ostatnich latach długo własnej śmierci spoglądał w oczy.
Oczekiwał na nią ze spokojem („anioły snów zagarniają mnie”, DW XIV 442), z osobliwą ciekawością:
Dusza się moja zamyśla głęboko,
Czuje, że tu jak słońcu zajść potrzeba,
A innym ludziom zabłysnąć na oko...
Jakiego kraju i jakiego nieba
A
Światło — powita mię w progu żywota?
Nie wiem — lecz rad bym żył z polskiego chleba...
Bądżże mi lepsza, o młodości złota,
Niż ta... która mi tutaj się skończyła
(DW XII/1 218)
Myślał teraz o śmierci z pogodą — w dniach ostatnich pisał z nadzieją o swej przyszłości jako o „weselu ostatecznym ducha — który półsenny — widzi pąki otwierające się na drzewach — i coraz głębiej zasypia —
365