szkoda Twojego wysiłku i gadania, koleżanko. Idinck wielokrotnie otrzymywał od nas swoją szansę. Już tyle razy przymykaliśmy oko na jego wybryki. Myśn że tym razem miarka się przebrała. Nie możemy już dłużej udawać, że rózwljl żujemy jego problem. Jak my wyglądamy wobec całej szkoły? Czy wiecie, co fl mówi wśród uczniów o nas? Że Tomek gra nam na nosie, jak chce, a my nie i trafimy nic na to poradzić. Kim my jesteśmy w tej szkole?”
Plastyczka- i- Muzyczka- w- Jednej- Osobie (jak to się dzieje, że zawsze ĆjmiH biera głos po Matematyku...) z drugiego końca sali, nieomal krzycząc: 1
„Cenię zdanie mojego kolegi. Jestem jednak zdumiona jego osądeiłl^ sprawy. My tu rzeczywiście jesteśmy w szkole, ale proszę nie zapominaójM nie rządzą tu proste zasady rachunkowości. Thtaj, kolego, nie zawsze dwa CM zy dwa jest cztery! Tu trzeba się głęboko zastanowić, by nie wyrządzić tcmiT uczniowi krzywdy naszą pochopną decyzją. Ja go obserwuję na swoich d|fd ciach... [zwracając się już do całego gremium] Mówię wam, że to bard/łj wrażliwa natura. Jak on słucha tych nagrań, jak przeżywa sztukę! To nie jfl zły chłopiec. Ja uważam, że jemu brakuje okazji do wyrażania swoich uczuć, On to zapewne musi tłumić w sobie. Bo przecież ani w domu, ani tu nie nifll że tego ujawnić! A może on się tego boi? Tak, on się boi wyrazić swoje uiosfl cia! Zastanówmy się, dlaczego. Może to właśnie my jesteśmy winni? Uderzinjj się w piersi. Zanim zasądzimy komuś karę, zapytajmy siebie, ileśmy dla niego zrobili”.
- Koleżanka jak zwykle dramatyzuje i na dodatek nadinterpretuje mojf słowa - broni się Matematyk. Ja twierdzę tyle tylko, że każdy powinien wił dzieć, co do niego należy. Zwłaszcza uczniowie. Inaczej grozi nam anarcjilH i chaos. To z winy takich, jak koleżanka, już teraz to wszystko zaczyna mim; się rozłazić.
- Koledzy, koledzy, powoli - rozległ się nosowy głos Biologjcznych-Aspemftm -Życia. Skupmy się na tym konkretnym przypadku. Starajmy się nie uogólniM Inaczej do niczego nie dojdziemy. Znam Tomka od dawna. Mogę powiedzieć,! że na moich zajęciach zachowuje się poprawnie. Owszem, zdarza mu się nie od* robić zadania, niekiedy przysypia na lekcjach. Ale potrafi też zaskoczyć mnłdi i całą grupę oryginalnością swoich opinii o omawianych problemach. W tej młodej głowie lęgną się czasem myśli wcale nie dziecinne. Myślę, że on po pro| stu potrzebuje czasu i wsparcia z naszej strony. Apeluję do wszystkich: daj myj mu czas.
Podchwyciło to siedzące blisko Sprawiedliwe-choć-Surowe-Ciało-Stałe: „Może by mu przydzielić jakąś funkcję w klasie czy w szkole? Może niech weźmie udział w przygotowaniu jakiejś imprezy? Andrzejek, mikołajek? Niechby się poczuł ważny. Zauważyłam, że on jest ambitny i potrafi być uparty. Niech pokaże, na co go stać. Niech poczuje smak choćby skromnego sukcesiku. To może być dobre dla niego i innych”.
- A jaką mamy pewność, że w tym czasie kogoś nie poturbuje? Kto nam zaręczy, że nie podpali czegoś czy nie wybije paru szyb dla draki? - nie dawał za wygraną Matematyk.
I - Jeśli szukamy pewności, to musimy się zastanowić nad sobą - dotąd mil-Wkcy Dyr. powiódł wzrokiem po zebranych. Szkoła to nie twór, który można
!piłować z jego społecznego otoczenia. To organizm tętniący życiem, pulsujący ■Wami, jakich nie da się zestawić z milczącej klasy czy zamkniętych okien (YN/.yscy od dawna podziwiali poetycki talent Dyr.). Musimy na Tomka spoj-Jt szeroko, przez pryzmat zarówno jego, jak i naszych własnych powinności, ■lodzimy się, że Tomek odbiega daleko od wizerunku dobrego ucznia. Od ide-nla dzieli go przepaść. Ale czy nawet on nie może się zmienić? Czy mamy mu ■dobrać nadzieję na poprawę? Koledzy, przecież jest wśród Was-Nas wielu doświadczonych pedagogów. Przecież my potrafimy wskazać mu właściwą drogę. IiUc było nieraz i wierzę, że tak może być i tym razem.
I W sali zapadła cisza. Niektórzy potakująco kiwali głowami, inni spoglą-ilitli gdzieś w przestrzeń, jakby poszukując jeszcze jakiegoś ukrytego sensu ■Ów, których przed chwilą wysłuchali. Ten i ów zaczął nerwowo zerkać na Hjgarek.
I Kiedy wydawało się, że Dyr. swoim wystąpieniem zamknął dyskusję, z koń-flU sali dobiegło wcale nie ciche: „Przepraszam, czy mogę o coś zapytać?” Wszystkie głowy zgodnym ruchem obróciły się w stronę, gdzie siedział Wuefl-\ta, Ten, nie czekając na potwierdzenie, kontynuował: „Chcę zapytać o nasze pi awo do - jak to nasz Dyr. nazwał - wskazania właściwej drogi. To przecież on iyle razy mówił nam o uczniowskiej podmiotowości. Zachęcał do dialogu i partnerstwa. A dzisiaj przekonuje nas do poszukiwania «dobrej» drogi dla Tomka. Ale gdzież ten Tomek? Nie widzę go tu, a przecież on jest głównym bohaterem ■ choć negatywnym - naszego zebrania. Kto nam dał prawo do wskazywania drogi? Koledzy, pozbądźmy się fałszywego obrazu naszych powinności! Nie lliamy prawa pouczać, bo przecież sami nie jesteśmy doskonali”.
- To się nasz kolega zagalopował. - Głowy powędrowały w przeciwną stronę, gdzie siedziała drobna Polo. Kolega pyta, kto nam dał prawo? Odpowiem koledze - prawo to wynika z takiej wizji wychowania i nauczania, która jest silnie zakotwiczona w kulturze. My, Panie kolego, mamy tych młodych ludzi wprowadzić w świat wartości i zasad. Czy kolega jest w stanie to zrozumieć? M oże kolegę zdziwi to, co powiem, ale to ich wrastanie w ten świat winno być dla nas podstawową miarą skuteczności wychowania. Szanuję Tomka jako osobę autonomiczną, ale nie mogę zaakceptować jego zachowania wobec innych. Albo istnieją tu jakieś reguły i my musimy ich pilnować, albo to wszystko przestaje mieć sens.
Wszyscy czuli, że Wuefista tym razem posunął się zbyt daleko... Dyr. - sapiąc nerwowo - zaczął skręcać brwi palcami. To nieuchronnie zwiastowało burzę. Gdy już wszystkim zdawało się, że to najgorsze musi nadejść, drzwi od pokoju nauczycielskiego otwarły się z hukiem i do środka wpadła Bardzo-Miła-•Pani-z-Mopem.
- Proszę Państwa, właśnie odebrałam telefon na portierni. Dzwoniła matka lego Tomka z VI II. Nic chciała wiele mówić. Powiedziała tylko tyle, że chłopak miał wypadek i przez kilka tygodni nic przyjdzie do szkoły.