250
pogodzić się z nadzorem reżysera. Sama Berillat znana jest z tego, że nie znosi udawania na ekranie. Nie jest więc łatwym partnerem dla swych aktorów, oskarżających ją nawet o nadużycia.
Sex is comedy rozpoczyna się muzyką wykonywaną przez grupę Ma-dredeus - lizbońską sławę fado. Rzewne dźwięki wyrażają „saudade" -obecność bardzo silnych, trudnych do wyrażenia uczuć, spowodowanych nostalgią za krajem, niemożliwą do spełnienia miłością, tęsknotą, pożądaniem czy też każdą inna niezwykle silną emocją. By oddać te intensywne stany duszy - Portugalczycy śpiewają fado. Słowo „fado" pochodzi od łacińskiego fatum, co wyjaśnia smutek zawarty w kompozycjach - przeznaczenia nie można zmienić, a inny bieg zdarzeń istnieje tylko w wyobraźni śpiewającego. Tych kilka dźwięków fado użytych przez reżyserkę pełnić może podwójną funkcję - po pierwsze wprowadzać w pewien magiczny nastrój kina (mamy przecież do czynienia z utworem autotematycznym), które zawsze jest podróżą w nowy, nieznany - lub nie do końca poznany świat - w tym wypadku w podwójnym znaczeniu: świat samego filmu Breillat i świat filmu realizowanego przez główną bohaterkę (na marginesie: tytuł produkcji Jeanne - Scenes inłimes, to jednocześnie roboczy tytuł Sex is comedy). Z drugiej strony brzmienie fado może nadawać prezentowanemu tematowi pewne metaforyczne znaczenie - zwracając uwagę na podwójność odczytywania utworu, na tematy ukryte pod powierzchnią błahego problemu, na te „prawdziwe" tęsknoty artystki, schowane pod pozorem schematu fabularnego.
Już od pierwszej sceny film przechodzi do sedna prezentowanego problemu. Oglądamy zatem chłodną, wietrzną plażę, na którą schodzi się ekipa filmowa. Kilka lamp wyładowczych, odpowiednio ustawione blendy, grupka statystów w pełnym poświęcenia odruchu rozbierających się do strojów kąpielowych - i już mamy pozory gorącego, słonecznego lata. Magia kina! Ekipa techniczna trzęsie się z zimna w puchowych kurtkach i szalikach, cierpliwie czekając na skupienie aktorów. I tu rodzi się problem i zasadniczy konflikt filmu: dwójka młodych aktorów, obsadzonych w głównych rolach, nie bardzo jest w stanie wykrzesać z siebie erotyczną namiętność, którą przyszło im zagrać. Już scena pocałunku zdaje się być zadaniem ponad ich siły. Jednak energiczna, ambitna reżyserka nie odpuszcza bez walki i nie idzie na łatwiznę. Będzie tłumaczyć krnąbrnemu wykonawcy, że musi pocałować swą partnerkę z prawdziwą pasją, tak jak w życiu, i znaleźć w sobie ochotę do tego, ponieważ to jego aktorski obowiązek. Scenariusz, rola - posypie się szereg profesjonalnych argumentów dla przełamania oporu oziębłego artysty. Gdy aktorzy, pod czujnym okiem reżyserki, wreszcie przemogą się dając nieco życia swemu filmowemu pocałunkowi, ekipę zaskoczy niespodziewana siarczysta ulewa - samo życie!
W kolejnej scenie ekipa przenosi się do hali zdjęciowej. Breillat nie szczędzi nam codzienności planu filmowego, którego czas niejednokrotnie wypełniony jest czekaniem - ustawienie świateł, przestawienie dekoracji, czy wreszcie na aktorów. Napięcie przerywane momentami nudy i zastoju, nieustanny gwar na przemian z momentami bezwzględnej ciszy i skupienia. Bałagan, harmider, utyskiwania niezadowolonych odtwórców o wygórowanym poczuciu własnej wartości - lub odwrotnie: do ich prawidłowego funkcjonowania potrzebujących zachęcającej silnej reżyserskiej dłoni i litanii komplementów, które ośmielają do dalszego działania. W tej scenie Jeanne pojawia się z nogą w gipsie, tłumacząc: Moja noga sama się złamała. To taka metafora filmu. A problemom z młodym aktorem wciąż nie ma końca. Mężczyzna będzie uparcie twierdził, iż jest zbyt nieśmiały do takiego zagrania scen erotycznych, jakiego wymaga nieustępliwa Jeanne. Sprawę dodatkowo komplikuje kwestia sztucznego penisa, który ma być użyty do nakręcenia zbliżenia głównych bohaterów - rekwizytor prezentuje swoje dzieło, robi pierwsze przymiarki, wszystko to pod nieustanną kontrolą reżyserki, która pomimo swej kruchej budowy jest niewyczerpanym wulkanem energii.
Kolejny dzień zdjęciowy, kolejne kłopoty. Władcza twórczyni nie zawsze jest łatwym partnerem. Kilka razy zmienia koncepcję dekoracji, zmuszając ekipę techniczną do nieustannego przesuwania ścianek działowych, w momencie niepewności z irytacją wyrzuca za drzwi wszystkich współpracowników, ze złością argumentując, że potrzebuje być przez chwilę sama. Despotyczne podejście do wszystkich i wszystkiego staje się środkiem do celu, jakim jest w tym przypadku bezwzględne dobro filmu -jego prawdziwość, autentyczność. Dobru dzieła ma też służyć ów pokaźnych rozmiarów sztuczny penis, o którym długo reżyserka nie ma odwagi poinformować młodej aktorki. Wciąż jednak największym problemem jest niesubordynowany aktor - mieszanina kompleksów, nieśmiałości, megalomanii i kabotynizmu. Wstrzymuje on realizację na przykład odmową zdjęcia... skarpetek, bowiem, jak twierdzi, jest fety-szystą. Mężczyzna upodoba sobie dręczenie autorki swoimi frustracjami i poczuciem niezadowolenia, narzekając i robiąc problem z najmniejszych spraw. W przypływie złości i irytacji Jeanne na moment straci doń cierpliwość: Nie wiesz, co to profesjonalizm, nie masz w sobie nic z odpo-