ważności. Jednakże nawet czysto chronologiczny zapis wyłania problem tego, jakie właściwie wydarzenia należy nim objąć, ponieważ oczywiście nie wszystko, co kiedykolwiek podmiot kroniki uczynił, może być ujęte. Innymi słowy, nawet czysto chronologiczny rejestr zmusza do postawienia pytania
0 względną ważność pewnych zdarzeń. Staje się to szczególnie jasne przy rozstrzyganiu o tym, co historycy nazywają „periodyzacją". Jaki moment w historii cywilizacji zachodniej należy uznać za początek średniowiecza?
1 kiedy można przyjąć w biografii jednostki, iż jej młodość się zakończyła? Z reguły rozstrzyga się o tym na podstawie wydarzeń, które historyk czy biograf uważają za „punkty zwrotne" — jak na przykład koronacja Karola Wielkiego czy dzień, w którym Joe Blow postanawia powrócić na łono Kościoła i dochować wierności swej żonie. Jednakże nawet najbardziej optymistycznie usposobieni historycy i biografowie (oraz, co równie ważne, autobiografowie) mają chwile wahań co do wyboru owych szczególnych wydarzeń jako rzeczywiście rozstrzygających. A może — mówi sobie historyk — to nie koronacja Karola Wielkiego, lecz jego podbój Sasów powinien być uznany za zasadniczy punkt zwrotny? Albo może właśnie moment, w którym Joe porzucił swe ambicje zostania pisarzem, wyznacza początek /'ego wieku średniego? Wybór jednego z wydarzeń na niekorzyść innego zależy oczywiście od czyjegoś układu odniesienia.
Fakt ten nie jest całkowicie niedostępny myśleniu zdroworozsądkowemu. Wyraża go mniemanie, iż aby ktoś mógł naprawdę pojąć, o co w ogóle chodziło w jego życiu, konieczna jest pewna dojrzałość, która ma, by tak rzec, epistemologicznie uprzywilejowaną pozycję. Wchodzący w wiek średni Joe Blow, pogodziwszy się z faktem, iż jego żona nie będzie ani trochę ładniejsza i że jego praca zastępcy kierownika reklamy nie stanie się ani trochę bardziej interesująca, spogląda wstecz na swoją przeszłość i uznaje, że jego dotychczasowe marzenia o zdobyciu wielu pięknych kobiet i napisaniu najważniejszej powieści półwiecza były zupełnie niedojrzałe. Dojrzałość to stan umysłu, który się ustatkował, pogodził ze status quo, porzucił co bardziej szalone marzenia o przygodach i dokazaniu czegoś. Nietrudno spostrzec, że takie pojęcie dojrzałości jest psychologicznie funkcjonalne, dostarczając jednostce racjonalizacji faktu zawężenia jej widoków. Nie jest też trudno wyobrazić sobie, że młody Joe — gdyby miał dar przewidywania przyszłości — odwracałby się z odrazą od swego późniejszego /a, jako obrazu klęski i rozpaczy. Innymi słowy, utrzymujemy, że pojęcie dojrzałości w istocie domaga się pytania o to, co jest ważne, a co nieważne w czyjejś biografii. To, co z jednego punktu widzenia może wyglądać na pełną dojrzałość, z innego może być interpretowane jako tchórzliwy kompromis. Stawać się starszym nie oznacza, niestety, stawać się mądrzejszym. Perspektywa dnia dzisiejszego nie ma zaś epistemologicznego pierwszeństwa przed perspektywą roku ubiegłego. Nawiasem mówiąc, ta właśnie konstatacja czyni dziś większość historyków nieufnymi wobec wszelkich koncepcji postępu czy ewolucji w ludzkich sprawach. Uproszczeniem jest wyobrażanie sobie, że nasza epoka stanowi kwintesencję wszystkiego, co człowiek dotychczas osiągnął, tak że każdą epokę minioną można osądzać według skali postępu w kategoriach jej bliskości czy oddalenia od punktu, w którym obecnie my stoimy. A może właśnie najważniejsze wydarzenie ludzkiej historii na tej planecie zaszło któregoś spokojnego popołudnia roku 2405 p.n.e., gdy jakiś egipski kapłan zbudził się ze sjesty i nagle odkrył ostateczną odpowiedź na zagadkę ludzkiej egzystencji — po czym natychmiast wyzionął ducha, nie zdążywszy się z nikim podzielić swym odkryciem. Być może wszystko, co się od tamtego czasu zdarzyło, jest już tylko błahym przyczynkiem. Nikt nie może tego wiedzieć, wyjąwszy zapewne bogów, lecz przekazywane przez nich znaki cechuje godna ubolewania niejasność.
Powróćmy jednak od tych metafizycznych spekulacji do problemu biografii. Otóż wydaje się, że bieg wydarzeń składających się na życie podlega zmiennym autointerpretacjom. Nie może też o nich przesądzić wyłącznie zewnętrzny obserwator, tak że po naszej śmierci rywalizujący ze sobą biografowie będą się spierać co do rzeczywistego znaczenia tej lub owej rzeczy, którą zrobiliśmy czy powiedzieliśmy. My sami ciągle interpretujemy i reinterpretujemy nasze własne życie. Jak wskazał Henri Bergson, sama pamięć jest wielokrotnie powtarzanym aktem interpretacji. Gdy przypominamy sobie przeszłość, odtwarzamy ją zgodnie z naszymi obecnymi wyobrażeniami o tym, co jest ważne, a co nieważne. Psychologowie zwą to „percepcją selektywną", tyle że zwykle odnoszą to pojęcie do stanów teraźniejszych. Znaczy to, że w dowolnej sytuacji, z jej prawie nieskończoną liczbą przedmiotów, które możemy dostrzec, spostrzegamy jedynie te, które są ważne dla naszych bezpośrednich celów. Pozostałe ignorujemy. Jednakże w teraźniejszości te rzeczy, które zignorowaliśmy, mogą zostać narzucone naszej świadomości przez kogoś, kto je nam wskaże. Jeśli nie jesteśmy w dosłownym sensie obłąkani, będziemy musieli przyznać, że one tam się znajdują, chociaż możemy twierdzić, że nie jesteśmy nimi zbytnio zainteresowani. Wszakże rzeczy z przeszłości, które postanowiliśmy zignorować, są o wiele bardziej bezbronne wobec naszej
59