uwieńczone sukcesem. Niektóre z kurcząt kupiłem, inne mi podarowano. Kurczęta Dowayów są, ogólnie rzecz ujmując, kościste i ohydne i przypominają w smaku kulki naftalinowe. Odpowiednie postępowanie jednak robi swoje. Karmiłem je ryżem i owsianką, co w opinii Dowayów, którzy nigdy nie karmią kurczaków, było szczytem ekstrawagancji. Wreszcie zaczęły się nieść. Jąłem snuć marzenia o jedzeniu świeżego jajka każdego dnia. Siedziałem w chacie, napawając wzrok zdobyczą pierwszego poranka, gdy w drzwiach pojawił się mój asystent z wyrazem wielkiej satysfakcji na twarzy.
— Zauważyłem, że kurki niosą jajka -*■ wykrzyknął — więc zabiłem wszystkie, żeby nie uszła z nich cała energia!
Po tym zdarzeniu skłaniałem się raczej ku ograniczaniu śniadań do owsianki i mleka z puszki, które nabywałem w sklepie misji. Jedną z podstawowych upraw w Kamerunie jest herbata, zwykle nie można jej jednak kupić w Poli. Dostępna była natomiast herbata nigeryjska, prawdopodobnie przeszmuglo-wana przez granicę.
Mój asystent jadał zwykle ze mną, twierdząc, że nie można przełknąć pokarmów tych dzikusów, Dowayów z gór. Po paru miesiącach zauważyłem, że niepokojąco obrasta tłuszczem — stołował się w rzeczywistości zarówno u mnie, jak i u naczelnika.
Po śniadaniu otwierałem ■,klinikę”. W kraju Dowayów jest mnóstwo chorób i nie byłeńi zachwycony, że gromadzą się one wokół mojej chaty. Jednak nawet przy mojej ograniczonej wiedzy i ograniczonych środkach medycznych byłoby nieludzkie odesłać chorych z kwitkiem, jak to usiłował czynić z początku mój asystent. Zgodnie z afrykańskim pojmowaniem statusu społecznego uważał mnie za kogoś, kogo należało pieczołowicie chronić przed kontaktami z pospólstwem. Wszystko było w porządku, póki rozmawiałem z naczelnikiem albo czarownikami, ale nie powinienem tracić czasu na rozmowy ż byle kim albo z kobietami. Był też szczerze przerażony, gdy konwersowałerh z dziećmi. Zajął więc strategiczną pozycję przed moim domostwem i wyskakiwał na każdego, kto usiłował się ze mną żobaczyć, stając między nami niczym czujny sekretarz przed pokojem wielkiego dygnitarza. Ilekroć chciałem komuś podarować papierosa, upierał się, że papieros powinien przejść przez jego ręce, zanim dostanie się któremuś z Dowayów. W końcu doszło między nami do sprzeczki i Matthieu spuścił z tonu, ale zawsze potrafił dać mi do zrozumienia, że mój nadmierny kontakt ze zwykłymi ludźmi umniejsza także jego pozycję.
Dowayowie przychodzili do mnie z zainfekowanymi ranami i wrzodami, które smarowałem antybiotykiem i opatrywałem, doskonale zdając sobie sprawę z daremności moich poczynań, gdyż Dowayowie nigdy nie osłaniali ran i zdejmowali opatrunki, ledwie znaleźli się poza zasięgiem mojego wzroku. Zdarzyły się też ze dwa przypadki malarii, od której uważam się obecnie za specjalistę, podawałem więc chininę, a mój asystent pilnował, żebym nie pomylił cyfr, gdy wyjaśniałem dawkowanie.
Szybko rozniosła się wieść, że rozdaję „korzenie” — jak Dowayowie nazywali medykamenty — przeciw malarii i w ogóle mam dobre lekarstwa. Byłem nieco zdziwiony, gdy pewna stara kobieta uniosła się gniewem i miała mi za złe, że to ja zaraziłem ją malarią. Rozpętała się wielka dyskusja, której nie potrafiłem niestety śledzić, i kobieta została wyprowadzona wśród śmiechów i kpin. Po wielu miesiącach pracy z uzdrawia-czami i czarownikami zrozumiałem, na czym polegał problem. Dowayowie dzielą choroby na rozmaite grupy. Istnieją choroby „epidemiczne”, zakaźne, na które biały człowiek ma lekarstwa, powiedzmy malaria czy trąd. Są „złe moce” w głowie albo pochodzące od dzikich roślin. Są też dolegliwości spowodowane przez duchy zmarłych. I na ostatek są choroby „nieczyste”, powstające wskutek zbliżenia się do zakazanych rzeczy albo ludzi. Kuracja tych ostatnich polega na określonym kontakcie z zabronionymi rzeczami lub ludźmi — tymi samymi, które wywołały chorobę. Usłyszawszy, że dysponuję środkami leczącymi malarię, stara kobieta wymyśliła sobie, że to „nieczysta” choroba i że leczenie się w mojej chacie jest zarazem jej przyczyną. A zatem obecność tak potężnego i niebezpiecznego obiektu pośrodku wsi w istocie dawało podstawy do zgłoszenia zastrzeżeń.
Pozostałą część poranka spędzałem na ćwiczeniach językowych. Mojemu asystentowi bardzo przypadła do gustu rola nauczyciela i znajdował wiele przyjemności w ćwiczeniu mnie
69