czy, niczego nie można się nauczyć? Jest chyba przeciwnie.
Siu
który nie miał w życiu swoich przysłowiowych „pięciu minut* remu nie powiodło się, rzadko jest dobrym pedagogiem. BraWT mu będzie dozy życzliwości, otwartości, goryczą osobistej ^3. żać będzie swoich wychowanków, zazdrosny o ich sukcesy, zazdr^
0 tajemnice własnego warsztatu.
Artysta, który nie przeżył prawdziwego sukcesu, jest artystą % spełnionym, jest niespełnionym człowiekiem, a zatem brak mu poi stawowych kwalifikacji ludzkich na pedagoga. Dlatego program naW kształtować pod kątem wybitnych osobowości twórczych, jeśli tylko uda się je nakłonić do pracy dydaktycznej, a chociażby do opieki nad pokoleniem, które wkracza dopiero w swoje twórcze życie.
Dla kierownictwa uczelni pedagog, będący zarazem wybitnym
1 wziętym artystą, jest nabytkiem kłopotliwym. Z reguły są to ludzie bardzo zajęci i pochłonięci własną pracą zawodową, na dydaktykę zostaje im bardzo mało czasu i niewielki skrawek serca. Niechętnie poddają się dyscyplinie, rzadko można ich nakłonić do systematyczną pracy pedagogicznej, a co gorsza, w wielu sprawach mają własne zdanie, które potrafi obalić przyjęte i sprawdzone schematy. A mimo to twierdzę, że bez ich obecności uczelnia artystyczna wieje pustką, traci sens istnienia.
Sprawdza się wówczas zjadliwe powiedzenie Bernarda Shawa; „Ten, kto może - robi, kto nie może - uczy" (Hewhoam.does.hewhocma, teaches). Przeciętny zawodowiec, mierny artysta nie stymuluje indywidualności studenta, łatwo może go po szkolarsku skrępować, zamknąć w wąskich ramkach własnego widzenia świata. W najlepszym razie przedłuża okres kształtowania się samoświadomości artystycznej studenta. W zawodzie reżyserskim jest to szczególnie groźne, bo trudno nadrobić stracony czas. Reżyser nie zamknie się w swej pracowni i nie wyreżyseruje w rok tego, na co potrzeba kilku lat. Pracowitość niewiele tu pomoże, a reżyserowanie w przyspieszonym tempie, jeśli nawet po latach kumuluje się w większym kapitale doświadczenia, to po drodze prowadzi do wielu „niedoróbek*, a może też zaowocować manierą powierzchownego efekciarstwa. Wynika ona z pewnej zręczności manualnej, nie popartej jednak własnymi przemyśleniami, chwilą refleksji. W sztuce łatwość rzadko jest zaletą.
Wiąże się z tym sprawa wieku. Przeważa pogląd, źe reżyseria wymaga dojrzałości intelektualnej, nie mówiąc już o tym, że reżyser musi sobie zaskarbić zaufanie aktorów, zdobyć autorytet. Nie może
altodziobem, który dopiero wyfrunął spod opiekuńczych rodziców. Cóż mógłby on zaproponować od siebie, jaka jest świecie, o teatrze? Stąd też studia reżyserskie są zazwy-drugiego stopnia, jak w Polsce, to znaczy można je pod-^rkspiero po uzyskaniu magisterium, lub też - jak w Związku ^jgjdcim i Stanach Zjednoczonych - trwają kilka lat. Ba, ale to ;^nie jest takie oczywiste!
Z przyczyn praktycznych - pisze [angielski reżyser] Tyrone - bardzo trudno powierzyć odpowiedzialną reżyserię utalen-jnipnemu i wrażliwemu młodzieńcowi. Popełni zbyt wiele błędów, gędzie nadmiernie uzależniony od wielu rzeczy, które doświadczenie i autorytet pozwalają bez trudu pokonać ludziom starszym. Jest to rcwnież kłopotliwe dla starszych aktorów. Wymaga niebywałego taktu grówno ze strony młodego reżysera, jak i starszego aktora, aby potrafili być sobie wzajem pomocni. A przecież miody reżyser jest właśnie tym. togo potrzebuje doświadczony aktor z żelazną techniką, a zatem obarczony nieuchronnie manierami, sztampami i ograniczeniami. Potrzebuje on światłego, ostrego, krytycznego młodego człowieka łat dwudziestu pięciu, który powie: «Nie, sir X, niech pan tego nie robi * ten sposób. Robi pan to w ten sposób przez dwadzieścia pięć łat Itobyło dobre przez dwadzieścia pięć lat i właśnie z tej przyczyny nie powinien pan tego robić teraz.. No cóż, jeśli nie jest to przeprowadzone z największym taktem, łatwo spowodować, że sir X łub damę Y nuci rolę i werwie swego róUs-royce’a”.
Byli wszakże tacy, którym udało się pokonać tę przeszkodę. Aby nie szukać daleko - Peter Brook zaczął reżyserować koło dwudziestki, aw wieku lat dwudziestu pięciu był już wziętym i cenionym reżyserem. Czy więc żądanie od młodego reżysera dojrzałości jest przesądem? Czy może powinna mu wystarczyć szkoła średnia? Nie; tylko raz jeszcze możemy się przekonać, jak wątpliwe są wszelkie reguły, gdy wkraczamy na grunt sztuki. Nawet te, które dyktuje logika i doświadczenie.
1982
Przedruk według: Zygmunt HUbner, Sztulut reżyserii. Warszawa: Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe 1982, 167-184.