[4]
„Ach, Boże! — myślała Borowska — od czasu, jak dostał te książki od Jelsky’ego nie wychodzi wcale z domu. Zamyka się w pokoju, mruczy, deklamuje i chodzi, bez ustanku chodzi: równo, miarowo jak wahadło. I pije. Znowuż!”
Zajrzała przez dziurkę od klucza. „Tużurek włożył na siebie. Po co? Zapięty i sztywny chodzi jak żołnierz na warcie. Staje przy biurku, prawa dłoń na piersiach: czeka dumnie na coś. O czym on myśli?"
— Właduś? — szepnęła w szparę.
Spojrzał wyniośle w stronę drzwi, odwrócił się i nic nie odpowiedział. Znowuż chodzi.
— Władek, ja nie chcę! — poczęła szarpać się u drzwi.
A gdy ją wpuścił do siebie, rzuciła badawcze spojrzenie na biurko i przeniosła na niego czujne, niespokojne oczy.
— Wiesz, dlaczego mieszczka książek nie lubi? — pytał cierpko.
— Wiem. Bo tamte — mówiła wskazując na książki — są zawsze w balowej toalecie we wszystkim, co mówią, czują, myślą, bo tamte są fałszywe, wszystkie bez wyjątku — te napisane kobiety.
— A więc zazdrość — szeplenił mąż wyciągając twarz w hrabiowski grymas. — Vous tombez dans la risee du mon-de1, margrabino! — zagrał jej na poczekaniu. I wnet potem, ujmując ją za łokieć:
— Zosieńka — zmanierowałaś się coś niecoś na małżeństwie.
— Piłeś? — zapytała wobec tego niespokojnie.
— Nie, nie piłeś! Teraz będzie Volksstuck2— co?
— Och! — westchnęła ciężko.
— Klempusia! — mruknął pod nosem i zagwizdał jej głośno w odpowiedzi. Wtłoczył ręce do kieszeni i chodził z kąta w kąt, przelewając się z nogi na nogę. Ona osunęła się na kanapę, zwyczajem swoim zatopiła dłonie we włosach i zapatrzyła się smutnie na niego.
— Kochasz? — szepnęła po chwili.
— Którego? — odparł zatrzymując się przy niej w zwrotnym piruecie.
— Władek! — żachnęła się gniewnie. -
— Względem czego?
Zochna rozpłakała się bezradnie.
— Ciupuś ty! — rozpromienił się mąż nad tym płaczem. Odgarnął jej włosy z czoła, odjął ręce i kazał sobie podać pyszczek. — Nie płakam, nie! Pocałować męża. Przeprosić za malutkie zmanierowanie się w małżeństwie. Tak! Już się na kolana ładujemy. Oczywiście. Oko? — nadzwyczajne! Mięciu-sie, wilgotne spojrzenie!
— Kochasz?
— Mhm! — Borowski potrząsnął głową.
— Ugryzę!
— Gryź... Zocha! I dałby to kto wiarę? Toż boli... Oj, kot, kot! —już się tuli, już zwija w kłębuszek.
— Jak ja ciebie lubię, Właduś!
Zaparło się westchnienie w piersiach Zochny.
— Ale nie chodź tak Władek całymi dniami po pokoju — to takie smutne.
— Zupełnie tragiczne — hę? To wskazuje, że mąż jeszcze myśli.
Drgnęła mu czujnie w ramionach, odrzuciła w tył głowę i wpiła się w niego trwożnym wejrzeniem. Borowski sięgnął po papierosa i ukrył się niebawem w chmurze dymu. Siedzieli tak w milczeniu; on ćmił papierosa i machinalnie, niemal automatycznie głaskał ją po włosach. 2
(fr.) — pani się ośmiesza.
Yolksstiick (niem.) — sztuka ludowa, tu: scenka rodzajowa.