114 WACŁAW BERENT
bie zgotował, ten za kieliszek pochwyci. Niech przepada słabość — niech żyje sztuka! Niech ginie bezpłodność — niech żyje czyn! Wiwat autor PrzeznaczeniaW...
1 wszystkich, ilu ich tu było, porwał ten szał dziwnie sprzecznych, na wpół pijanych uczuć. Pereat mundus, fiat ars!50... Zapienił się szampan, zabrzęczały kieliszki.
— W górę go! — krzyczał i miotał się Pawluk wymachując rękoma jak wiatrak. Daremnie bronił się Turkuł. Za chwilę znalazł się w górze na kilkunastu parach ramion, jak wódz zwycięski na tarczy.
Jak szampan w kieliszkach, tak pieniły się lekkie, zwinne, kocie skoki rozpętanej w swawolnym rytmie muzyki. W takt tych skocznych tonów, tempem szalonej galopki nucił niebawem zgodny chór:
Tak, tak, tak,
W tym cały sztuki smak,
Naszego życia sens.
Ale i tym razem zagłuszono kuplet Mullera, bo od dalszych stolików, gdzie siedziała Liii i towarzyszki, zerwał się śpiew głośniejszy, już śmiały i czelny, już swawolny i cyniczny. Odbijając twardo kułakami na stolikach, śpiewano wodzowi na tarczy:
Siehst!... duł... das ist ein Geschdft.
Dos trdgt noch was ein,
Doch es muss uerstanden sein...
Zewsząd rozlegać się poczęły gniewne syki i niecierpliwe dzwonienia w naczynia.
— Kelner, płacić!... Płacić! — huczały basowo ochrypłe od oburzenia głosy tłustych, solidnych obywateli.
so (łac.) — Niech zginie świat, byleby istniała sztuka! Parafraza formułki prawniczej, Którą kończono dawniej^ sentencję wyroku: mPereał mundus, fiat iustitiam („Niech zginie świat, lecz niech się stanie zadość sprawiedliwości”).
— Do tynglu, panowie!
Pan von Hertenstein wyprowadzał1 swą drużynę na ulicę. Pawluka szukano na próżno: zawieruszył się między stolikami, gdzie siedziały kobiety. Chciano już wychodzić bez niego, gdy Borowski przyłożył dłonie do ust i w głośny gwar cudzoziemskiej mowy huknął nagle mazurskie:
— Chodź ino, cho-odź!...
Gdzieś spośród tłumu wyskoczyła nagle głowa o rzadkiej nastroszonej czuprynie; zaśmiały się z daleka małe skośne oczy.
— Ide, idee!... — poniosło jak po stepie.
Pan von Hertenstein zatykał sobie uszy. — Na litość Boską — toż nie polska stodoła.
Pawluk wywinął się tymczasem z tłumu, rad i uśmiechnięty, niby jamnik z borsuczej nory. I zakręcił się koło Borowskiego jak fryga.
— I Niemce mają kobiety! — wołał. — Won hań siedzi cielista! i biała, biała! A oczy ma cza-arne!... Włosów na głowie jak Magdalena Ribery2. Pławić się można w tych włosach jak w stepowej trawie... Liii się nazywa... Kaby miał hroszy, to by się i wypysznił!...
Przywrócono tu tekst z pierwodruku („Chimera” 1901, z. 7—8, s. 166), by uzyskać zgodność z informacją ze s. 119: „Drużyna pana Hertensteina szła bezładną kupą”. We wszystkich wydaniach książkowych początek rozdz. 7 brzmiał: „Jelsky wyprowadzał swą drużynę na ulicę”.
Magdalena Ribery — chodzi o obraz hiszpańskiego malarza Jusepe (Jose) Ribery (1591—1652) przedstawiający pokutującą Magdalenę: obraz znajduje się w galerii Prado w Madrycie.