IMGW06 (3)

IMGW06 (3)



192 WACŁAW BERENT

—    Miiller?! — krzyknął krótko, a usta, jakby w oczekiwaniu odpowiedzi, pozostały uchylone.

Powrócił, znaczy się! Ale milczy! Peleryną swą otula się tylko szczelnie, głowę w kołnierz wciska, pochyloną twarz beretem przysłania... Stoi i milczy, jak cień: w ciemnym kącie czarny, zamarły i dziwnie wyższy, dziwnie...

—    Miiller — ty?!...

Jelsky czuje, jak mu mięśnie krzepną, drętwieją, skuwają się tą przeraźliwą niemocą gorączkowego snu. A tamten stoi pode drzwiami: czarny, zimny, pochyloną głowę beretem przysłania... Ramiona na piersiach skrzyżował i...

Spojrzał!...

Jelsky’ego jakby między oczy coś uderzyło: rzucił się w tył i ramionami załopotał. W sobie się zebrał, wtulił i twarzą do własnych dłoni przypadł. Bez wiedzy i woli, odruchowym jedynie instynktem dobrej krwi, chwycił krzesło i puścił je z całych sił w tamtym kierunku. Roztrzaskało się o drzwi na kawałki. Łoskot ten zbudził Jelsky’ego i spłoszył mu zmorę sprzed oczu. Zatoczył się do okna, uniósł roletę i szarpnął zawiasy. Chłód wtargnął do pokoju, ciężkie dymy poczęły się wykłębiać na ulicę.

Mroźne powietrze poranku drgało czystym, dźwięcznym i pośpiesznym dzwonieniem sygnaturki kościelnej:

Ave-Maria-grałias-plena!

Na dachach domów sąsiednich kładł się szronem biały świt.

Po kilku godzinach zbudzono go natarczywym kołataniem we drzwi. Popołudniowe słońce w pokoju powitał Jelsky grymasem i zwlókł się ciężko z łóżka. Nie śpieszył się jednak z otworzeniem drzwi. „Korekta, artykuły, sprawy bieżące" — dudniało mu w uszach natrętnie.

—    Dajże się ubrać! — krzyknął niecierpliwie. — Siądź sobie pode drzwiami, zdrzemnij się albo zdechnij — co wolisz... Możesz również obejść wszystkich czytelników i powiedzieć, że pan Jelsky prosi uprzejmie o pocałowanie w ucho... No, co powiesz, przedstawicielu najbierniejszej na świecie profesji?...

—    Jestem posłaniec.

—    Toż widzę, durniu!

—    I starszy człowiek jestem — wnuków mam takich... I Polak, panie.

Jelsky wyrwał mu niecierpliwie list z ręki. Rozrywając kopertę łagodził po niemiecku:

—    Rodak pali? Niechże rodak weźmie sobie cygaro — tam, z pudełka.

„Szanowny panie" — czytał. — Hm? Zosia Borowska... Oczywiście!... „czy człowiek, czy potwór...” Mocne! „nikczemna...” Po co ty się nad sobą znęcasz?... „topić...” Rozumie się! — „...źli tu ludzie, źli, źli”. — Taak!... „I łez już nie stało". Wierzę!

Jelsky marszczył się.

—    Rodak wziął już cygaro?... No, to niechże rodak idzie sobie precz. I niech wstąpi po drodze do redakcji uprzedzić, że jestem chory i nie przyjdę dziś... Niech powie również, że jestem niespokojny o zdrowie i pomyślność pana redaktora.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
IMGW72 (2) 924 WACŁAW BERENT —    Henryk?! — krzyknął Muller bezwiednie i zrobił ruch
55672 IMGV52 (6) 64 WACŁAW BERENT Powiódł dłonią po czole, jakby siłą nawracając myśl w stronę, doką
IMGV75 (3) 130 WACŁAW BERENT Ona, patrząc na niego szklanymi oczyma, wydęła usta w dziobek, brzdąkła
IMGV53 (6) 86 WACŁAW BERENT 86 WACŁAW BERENT rozchylała usta w leniwej niemocy; członki. roztapiały
IMGV23 26 WACŁAW BERENT Czasami się zapamiętywa. —    Zochna?... Uśmiecha się miękko,

więcej podobnych podstron