64 WACŁAW BERENT
Powiódł dłonią po czole, jakby siłą nawracając myśl w stronę, dokąd ona ją ciągnęła. Ujął żonę za ramiona, odsunął nieco od siebie i przypatrywał jej się długo, badawczo.
— Zbrzydłam?
Nic nie odpowiedział, tylko nachmurzył się jeszcze bardziej.
— Nie! — szarpnęła się kapryśnie i zatargała go za czuprynę. — Ty nie myśl, Włada, żebym ja znowuż tak schudła. Piersi mam jeszcze...
— Ach ty! — zamknął jej usta mocnym, długim pocałunkiem. — Przecież ty chyba nie wątpisz, że ja nie za to tylko?... Zlituj się, Zocha!...
Potakiwała pośpiesznie głową, przeważnie na to tylko, aby ukryć łzy tryskające do oczu.
— No więc?... I czemu znów płaczesz?
— Sama nie wiem, Właduś... Nie gniewaj się.
Pochwyciła jego rękę i przycisnęła przelotnie do ust.
— Coraz słabsza jestem. Czasem całymi dniami tylko bym płakała.
Borowski schwycił garściami pęki swych włosów na ciemieniu i targnął je z całych sił.
I stał się pieczołowity, spokojny, dobry dla niej.
— Poczekaj, położę cię tu na kanapie, okryję... Albo wiesz, do łóżka już cię ułożę. Gorączkę masz, biedactwo?... Zochuta moja!... Co to_za aktorka z niej by była! Jak to ona bić i zabić tłumy nakazywała!... ^uszo ty moja skrzypcowa!1 Spać już... Spa-ać... „A-a! — koty dwa, szare bure obydwa...”
Zochna wyprostowała się nagle żwawo, senność strzepnęła ręką z czoła.
— A chciałbyś?...
— Nie chciałbyś — odparł jej kwaśno, domyślając się pytania. — Ja mam Zochę i mnie to wystarcza. Teraz zaniosę
do kołyski. Hop! Zimno w nożyny? Dajże tu jedną — w kułak schowamy.
Po drodze, gdy ją w czoło całował, przymykając mimo woli oczy, rzekł nagle złamanym, bezsilnym głosem:
— Wiesz, Zocha, com ja w tej chwili ujrzał?
— Co, Właduś?
— Ach — szarpnął się — i to twoje bezdennie naiwne zaufanie. „Co, Właduś?" — przedrzeźniał jej spokój. — Ujrzałem tego potwora, ziejącego śmiechem, i zdawało mi się, że ciebie w tej oto chwili wprost z ramion jemu w paszczę...
Rozpacznym ruchem ramion oplotła go w jednej chwili jak powój. „Trzymaj mnie!" — chciała, zda się, krzyknąć. Pochwycił, utulił, przygarnął...
— Litości! Zmiłowania! — wyszeptały jedne usta wspólną myśl...
Leżał na wznak. Światło czerwonej ampli2 3 u sufitu sączyło ckliwą, duszną, jakby wonią miękkich perfum przesyconą mgłę. Rozsnuwały się w niej leniwie i grzęzły długie, kręte taśmy dymu od papierosa. I zdawało się Borowskiemu, że te sine taśmy oplatają go siecią pajęczą, obezwładniają powoli i przykuwają do kanapy. Na tyle głowy, tam, gdzie się nią o poduszkę wspierał, czuł mocne, lecz coraz to powolniejsze uderzenia pulsu. Oczy błądziły po suficie, patrząc jakby w przyczajone gdzieś w kącie olbrzymie cielsko kosmatego pająka i®, co kolczastymi lapamT grzebie* snujó i przędzie swe jadowite nici...
Miękkie uczucie bezwładu zatapiało myśli w bezgraniczną bierność, kołysało wszystkie zmysły w rytmikę nieuchwytną, senną, coraz to łagodniejszą; zasnuwały się pajęcze nici, kłębiły różowe mgły... Słodka, lepka, haszyszowa woń
Aluzja do słów: „Zamkniętych skrzypiec dusza drżąca" z wiersza Skrzypce księżycowe A. G i r a u d a (tłum. Miriam, „Chimera" 1901, z. 2,'S. 311).
ampla — lampa wisząca z kloszem osłaniającym światło od dołu.
olbrzymie cielsko kosmatego pająka — motyw ten jest znany z Synów ziemi S. Przybyszewskiego („Chimera" 1901, z. 2, s. 222).