rafinowanych zmysłów. On to wymaga mistrzostwa i rozdaje sławę. — Poznałem aż nadto dobrze smutne i karłowate egzystencje tych, co bardzo pilnie malują, rzeźbią, piszą, tworzą, krytykują — ad usum1 kulturalnego umysłu. Oddychałem aż nadto długo tą duszną atmosferą ambicji, zawiści, oszczerstw, pochlebstw; dusiłem się zbytnio tym zaduchem pełzającej dumy... Daruj więc, że mistrzostwo pozostawiam ambitniejszym, a sławę tym, co — rzetelniej na nią pracowali.
Nie wytrzymał Muller: zerwał się z kanapy i wczepiwszy mu się w wyłogi od tużurka, szeptał mu w usta niemal:
— To wszystko jest tylko samoobłudą improduktywa. Idzie o to, żeś ty sobie za młodu wyciął ten właściwy, twórczy nerw życia. I oto osiadłeś na mieliźnie wraz z cnotą swoją... Co wam szkodziło?... Tam, na zamku, w zapadłym kącie?... Zresztą, co by mnie ludzie obchodzili!
e szarp mi si<*L-—ret?rfn mp. kto ciebie zapyta, skąd my swój ogień czerpiemy? I niech mnie nikt nie pyta, skąd ja mam tę moc, co światy wskrzesza, za serce bólem targa, upiory sumienia przed oczyma ci stawia. Ani cnoty, ani winy waszej nie znam, ja dusz waszych władca, światów wskrzesiciel, namiętności mag — ja, cudotwórca!...
Dreszcz ohydy wstrząsnął, wykręcił niemal ciałem Her-tensteinjuAle^MulIer wpił się w niego mocno rękoma. ^^Czyi ty odgadł tajemną wolę natury? Czy ty wiesz, ja-'rne źródła trysnąć by ci mogły z duszy pod jej ręką?... A może tylko wielkie namiętności rodzą wielkie czyny? A może temu ogniowi z ciała sądzono po całym duchu moim rozpłomienić się? A może grzech oto niesie mi złotą lirę? Czyś ty odgadł ciała wielką tajemnicę?... Człowiekiem tylko jestem, ciałem i grzechem — a więc ciałem i grzechem żyję, lecz nie dla ciała, nie dla winy, nie dla cnoty, dla dzieła ifiegs! Z nieba ognia sobie nie przyniosę, ale może go diabłu wykradnę, to trzeba w piekło zstąpić!
Płomień zalał mu twarz, zaświecił w oczach. Długie i suche ręce wczepiały się Hertensteinowi pod szyję jak ptasie szpony, a chuda, ostra twarz suchotnika czyhała niby ptasi dziób, aby mu wyrwać z ust odpowiedź. — Czekał długo Hertenstein patrzył nań spokojnie, zimno. „I ten człowiek myślał o śmierci? I ten człowiek chciał śmierci??**
— Kłamstwo! —krzyknął odruchowo i zerwał się z fotelu Krzyknął przy tym i zerwał się tak gwałtownie, że chart
zbudzony ze snu skoczył, warknął, a raczej zarzęził ochryple, i błysnął Mullerowi w twarz czerwonym wnętrzem pyska oraz białymi rzędami ostrych kłów.
Muller roztwierał szeroko oczy.
— Co takiego jest kłamstwem?...
„Ty* — pomyślał Hertenstein. A na natarczywe nalegania Mullera zamachał tylko niecierpliwie rękoma.
Odłożył fajkę. W chmurnym milczeniu począł chodzić po pokoju. Gdy na dworze ożywiło się nagle, znalazł się wraz z chartem u okna i nasłuchiwał czujnie. Gdy cisza zaległa znów na ulicy, zbliżył się do Mullera.
— Słuchaj no, przecież to jest ogromnie poważna rzecz.
— Co takiego?
Oparł mu ciężko dłonie na ramionach i patrząc mu mocno w oczy rzekł twardo:
— Śmierć.
Muller zbladł natychmiast; oczy przymrużyły mu się na chwilę, a potem niespokojne i przepłoszone szukały w rękach Hertensteina tej szklanej rurki z kieszeni od kamizelki. Opuszczone ramiona prężyły się mocno i kurczowo, a chłód nielitościwy przebiegł po całym ciele. Szarpnął się i, wetknąwszy papierosa w zęby, rzekł z twardym grymasem:
— Jam bodaj dziś gotów.
— No, tak, tak! — potakiwał Hertenstein jak dziecku: pośpiesznie, niechętnie i bez wiary. — Tym bardziej... Wobec tego warto pomyśleć szczerze. Warto nawet jeszcze nauczyć się szczerze myśleć. Z kłamstwem w sercu nie tylko żyć. ale i umrzeć nie można.
ad usum (łac.) — na użytek.