re boy ustawił przed chwilą obok niej, mgiełka, która zaczęła już osiadać na metalu, gasi jego połysk.
Podobnie jak A..., Frank także kieruje wzrok prosto przed siebie, wpatrzony w horyzont, ponad przeciwległymi wzgórzami. Kartka bladoniebieskiego papieru, złożona na kilka części (zdaje się, że na osiem), wystaje teraz z prawej kieszeni jego koszuli. Lewa kieszeń jest starannie zapięta na guzik, podczas gdy patka prawej odchyla się, uniesiona przez list, który wystaje na dobry centymetr ponad brzeg płótna koloru khaki.
A... widzi niebieski papier, który przyciąga wzrok. Usiłuje wyjaśnić nieporozumienie, jakie zaszło między nią a boyem w sprawie kostek lodu. Czy doprawdy mu powiedziała, żeby ich nie przynosił? Tak czy inaczej, po raz pierwszy została źle zrozumiana przez kogoś ze służby.
— Wszystko musi zdarzyć się kiedyś po raz pierwszy — odpowiada A... z łagodnym uśmiechem. W jej zielonych oczach, których nigdy nie mruży, odbija się tylko fragment postaci na tle nieba.
Na dole, w głębi doliny, zmieniło się już rozstawienie osób po obu stronach mostku z pali. Na prawym brzegu pozostał tylko jeden robotnik — czterej inni stoją rzędem na wprost niego. Ale żaden z nich nie zmienił pozycji. Z tyłu za stojącym oddzielnie robotnikiem znikł jeden ze świeżo ściętych pali:
ten, który przecinał ukośnie, na samym wierzchu, dwa inne. Natomiast na lewym brzegu pojawił się pień, którego Łam nie było, jego kora ubrudzona jest ziemią. Leży akurat przed robotnikami, którzy patrzą w stronę domu.
Frank podnosi się z fotela z nagłą energią i wychyliwszy jednym haustem resztę zawartości szklanki, odstawia ją na niski stolik. Na jej dnie nie ma już ani odrobiny lodu. Frank szybkim krokiem podchodzi do drzwi prowadzących na korytarz. I tu się zatrzymuje. Odwraca się (jest to raczej półobrót) w stronę A..., która nadal siedzi w fotelu.
— Raz jeszcze proszę mi wybaczyć, że byłem tak złym fachowcem.
Lecz głowa A... zwrócona jest w inną stronę i Frank znajduje się poza jej polem widzenia, toteż nie dostrzegła skurczu, który zjawił się na jego twarzy, gdy wypowiadał to zdanie, zresztą ten skurcz znika szybko, a białe ubranie ginie w mroku korytarza.
Na dnie szklanki, którą wychodząc pozostawił na stoliku, kawałeczek lodu zaokrąglony z jednej strony, ostro ścięty z drugiej — roztapia się do reszty. Widać kolejno: butelkę z wodą mineralną, koniak, a dalej most przerzucony przez rzeczkę, gdzie pięciu przykucniętych mężczyzn uplasowało się teraz w następujący sposób: jeden na prawym brzegu, dwóch na lewym, a dwóch pozostałych na samym przęśle, wszyscy zwróceni w stro-
77