Tak by było. Gdybyśmy dbali o edukację przez dobraną odpowiednio literaturę, nie mając obowiązków patriotycznych, nasza kultura byłaby mniej wysublimowana, za to bardziej skuteczna. Nasze spisy lektur, tak szacowne, przegrywają u młodych ludzi z listą bestsellerów empiku. Gdyby niejałta, patrzylibyśmy na odbiorcę, zamiast dawać śwńadectwo.
Co jest ważniejsze? Określenie tożsamości kobiet, doprecyzowanie jej przez znajdowanie „nowych klas” podmiotu, uwzględnianie jak najszerszego spektrum doświadczenia indywidualnego i zbiorowego czy też przekreślenie wszelkich przesądów narzucanych nam przez kulturę, w tym przesądu tożsamości, którego zadaniem jest przede wszystkim dyscyplinowanie podmiotu? ,Ja” indywidualne, pojedyncze, przygodne czy też „my” - połączone wspólną nie(dolą), dokładnie sprecyzowanymi celami? Czy istnieje obszar do wynegocjowania, podejście zacierające kontrowersje poznawcze i praktyczne stanowiska wspólnotowego i indywidualistycznego? Będąc feministką - mogę mieć skrajnie egoistyczne poglądy i potrzeby czy muszę liczyć się z „dobrem sióstr”? Będąc krytyczką feministyczną - mam zwracać uwagę u bohaterów literackich na rozbłyski pojedynczej egzystencji, a w tekście punktować erupcje niepowtarzalnego talentu, czy też szukać śladów uniwersalnego losu i zawsze odnawialnej opresji? Traktować ich aktywną obecność jako historycznie uwarunkowaną prawidłowość czy jako sublimację naturalnych cech ludzkich? Może nie ma konieczności dokonywania tak schematycznego wyboru? Aby zastanowić się nad tym,
59