zupełnie mokry od łez i kłejący od śluzu oraz śliny, powoli wyprostowała się. Poczuła głód. Nie patrząc w lustro, zeszła na dół do kuchni. Matka siedziała przy filiżance kawy.
Mężczyzna już wyszedł.
- Chcę z tobą porozmawiać - powiedziała Henny Schneider.
Maja wyciągnęła chleb i ukroiła sobie dwie kromki - sto
dziewięćdziesiąt kalorii, potem posmarowała je masłem - pięćdziesiąt kalorii i na każdą nałożyła plasterek edamera - sto pięćdziesiąt kalorii. Razem prawie czterysta kalorii.
- Chcę z tobą porozmawiać - powtórzyła matka.
Maja zaczęła na stojąco opychać się chlebem. Jadła łapczywie, wielkimi kęsami, które przeżuwała i połykała. Znowu gryzła, przeżuwała i połykała.
- Maju!
- Tak? - zapytała z pełną buzią. Obróciła się w stronę kranu, nalała sobie pełną szklankę wody i przepłukała usta. Następna kromka, dwa trzy kęsy, przeżuwanie, połykanie, przeżuwanie, połykanie. Jeszcze jedna szklanka wody.
- Musisz w ten sposób jeść? - zapytała matka.
Maja wykrzywiła usta i znowu nalała sobie wody. Potem usiadła przy stole. Obiema dłońmi oplotła szklankę. Była zimna i twarda w dotyku. Niczym pręty klatki z żelaza. Tkwiła schwytana w klatce strachu, zwątpienia i samotności. W żołądku ciążyła jej wielka bryła z chleba, masła i sera.
Przez chwilę znowu poczuła, jak niewidzialna ręka ściska ją za gardło, a zaraz potem, jakby w zwolnionym tempie zobaczyła zarumienioną twarz matki siedzącej na tapczanie i dłoń na jej ramieniu.
Gdzieś z oddali dobiegł ją głos - „Dla mnie żadne inne ramię nie wchodzi już w rachubę. Dirk był tym pierwszym i jedynym. Może to staromodne, ale tak właśnie jest!”
„Od pogrzebu taty minęło siedem miesięcy.
O innym ramieniu naturalnie nie mogło było mowy.
Co zatem oznaczała ta ręka? Nic złego, prawda?”
Powiedziała to na głos.
Henny zdębiała w pierwszej chwili, a potem uderzyła Maję w twarz.
- Jak możesz tak mówić? Na co ty sobie pozwalasz?
Policzek palii ją. Całkiem przyjemne uczucie. Autentyczny ból. Taki jak po okaleczeniu się potłuczonym szkłem albo żyletką. To samo musiała odczuwać Annę. Fizyczne cierpienie przynosiło ulgę.
Spojrzała na matkę.
Sprawiała wrażenie przestraszonej, wściekłej, obcej i straszliwie bezradnej.
W korytarzu leżał jeszcze szkolny plecak. Wychodząc, Maja zabrała go ze sobą. Niemal bezwiednie. W bocznej kieszeni schowana była portmonetka. Będzie teraz potrzebowała pieniędzy.
9
Niewiele myśląc, ruszyła w kierunku nadreńskiej promenady. Tu, przechylona przez metalowe kraty, obserwowała przez pewien czas statki. Na wodzie panował niewielki ruch, może dlatego, że większość łodzi chciała dotrzeć pod wieczór do swoich portów. Zerwał się silniejszy wiatr i Maja, chociaż miała na sobie ciepłą bluzę z kapturem, zaczęła marznąć.
Początkowo zamierzała pojechać do Moni, teraz doszła jednak do wniosku, że to idiotyczny pomysł. Rodzice Moniki na pewno od razu zadzwoniliby do jej matki.
Uciec do Holandii? Z Emmerich można by dojechać auto-t)lisem do Arnheim, a stamtąd pociągiem do Amsterdamu. No l ak, a potem?
Miała czternaście lat i niestety nie wyglądała na dużo więcej. Wpadłaby przy pierwszej policyjnej kontroli. Oczywiście mogła się zamelinować u jakiegoś kumpla. Amsterdam to prawdziwe Eldorado dla młodocianych uciekinierów i autsaj-derów. Ale bała się. Obce miasto, obcy ludzie, obce niebezpieczeństwa!
77