Dwight Macdonald
na cześć Bertranda Russella z okazji osiemdziesiątej rocznicy urodzin i obok, na całej stronie, fotografię starszej kobiety dyskutującej z graczem w baseball; okładkę, która tym samym drukiem głosi: Nowa polityka zagraniczna, przez Johna Foster Du/les i Kerima: jej maratoński pocałunek jest filmową sensacją, dziesięć kolorowych stron Renoira plus pamiętnik jego syna, a zaraz całostronicowy obrazek konia jeżdżącego na wrotkach. Reklamy oczywiście dają jeszcze więcej pola do popisu homogenizującym talentom redaktora. Całą stronę zajmuje fotografia obdartego boliwijskiego peo-na szczerzącego zęby w pijackim uśmiechu po dozie liści koka (które, jak opowiadają nam sumienni reporterzy pana Luce, żuje, żeby uśmierzyć chroniczne bóle z głodu), a obok ogłoszenie: uśmiechnięta, dobrze ubrana amerykańska matka z dwojgiem ładnych, wesołych, dobrze ubranych dzieci (naturalnie chłopiec i dziewczynka — dzieci są zawsze homogenizowane na amerykańskich reklamach); oglądają z zachwytem klowna w telewizji (RCA Victorprzynosi wam nowy gatunek telewizji — supertelewizory z „potęgą obrazu”). Peon niewątpliwie uznałby to zestawienie za pełne pikanterii, gdyby mógł sobie pozwolić na numer „Life”, na co — szczęśliwie dla polityki Dobrego Sąsiedztwa — pozwolić sobie nie może.
Mniej więcej od roku 1930 wyższa kultura próbowała bronić się przed zalewem kultury masowej w dwojaki sposób: uprawiając akademizm, czyli starając się współzawodniczyć przez imitację, uprawiając awangardyzm, czyli wycofując się ze współzawodnictwa.
Akademizm jest to kicz dla elity: podrobiona wyższa kultura, z pozoru jak prawdziwa, ale w istocie produkt wyrabiany tak samo jak tańsze kulturalne towary na użytek mas. W danym momencie umieją odróżnić ją tylko awangardyści. Jedno czy dwa pokolenia później jej charakter jest już widoczny dla wszystkich i wtedy spokojnie odsuwa się ją w zapomnienie, podobnie jak jej bardziej szczerą siostrę przyrodnią. Za przykład mogą służyć malarze jak Bougereau i Rosa Bonheur, krytycy jak Edmund Clarence Sted-man i Edmund Gosse, szkoła architektury Beaux Arts, kompozytorzy jak śp. Edward Elgar, poeci jak Stephen Phillips, wreszcie tacy powieściopisarce, jak Alphonse Daudet, Arnold Bennett, James Branch Cabell i Somerset Maugham.
Znaczenie ruchu awangardy (rozumiem przez to poetów jak Rimbaud, powieściopisarzy jak Joyce, kompozytorów jak Strawiński i malarzy jak Picasso) polegało na tym, że po prostu wycofywał się ze współzawodnictwa. Odrzucając akademizm i tym samym pośrednio kulturę masową — robił rozpaczliwy wysiłek, aby odgrodzić jakiś teren, na którym mógłby jeszcze działać poważny artysta. Tworzył nowe podziały w kulturze, biorąc za podstawę raczej intelektualną niż społeczną elitę. Wysiłek przyniósł nadspodziewanie dobre owoce: zawdzięczamy temu prawie wszystko, co jest żywe w sztuce ostatnich, z grubsza biorąc, pięćdziesięciu lat. Właściwie wyższa kultura naszych czasów jest niemal identyczna z awangardyzmem. Ruch narodził się wtedy (1890-1930), kiedy występowano przeciwko mieszczańskim wartościom, zarówno kulturalnie, jak politycznie (w naszym kraju kulturalny sprzeciw nie pojawił się przed pierwszą wojną światową, toteż awangarda rozkwitła dopiero w latach dwudziestych). Dwa prądy, wyczerpawszy swoją realną siłę, złączyły się w latach trzydziestych na czas krótki pod egidą komunistów, po to tylko, żeby przy końcu dekady wsiąknąć w piaski pustyni, na jakiej żyjemy dzisiaj. Rozrost hitleryzmu i rewelacja, jaką były moskiewskie procesy, odsłaniające prawdziwą naturę nowego społeczeństwa w Rosji, stoją u progu obecnego okresu, kiedy to ludzie wolą trzymać się znanego sobie zła, niż ryzykować gorsze udręki przez dążenie naprzód. Chroniczny stan gorącej czy zimnej wojny, w jakim świat znajduje się od 1939 roku, również nie sprzyja ani buntowi, ani eksperymentowi w sztuce czy polityce.
21