dzieć nieuchronny, niejako z pominięciem naszej osoby. My natomiast jesteśmy zdania, że religijność nieświadoma występuje ze środka człowieka, z samej osoby (i w tym sensie prawdziwie „istnieje” 1), o ile nie pozostaje w jej głębi, właśnie w duchowej nieświadomości, w utajeniu, jako religijność stłumiona.
Jeśli nieświadomej religijności przyznajemy charakter duchowo-egzystencjalny, a nie charakter faktyczności psychofizycznej, to staje się też oczywiście niemożliwe uznanie jej za coś wrodzonego. Naszym zdaniem choćby dlatego nie może być wrodzona, że nie jest powiązana ze sferą biologii. Tym samym nie przeczymy jednak, że wszelka religijność porusza się zawsze po ukształtowanych już drogach, w gotowych już schematach, ale za owe schematy nie służą jej rzekomo wrodzone, odziedziczone archetypy, lecz zastane formy wyznaniowe, w które się wlewa. Trzeba więc przyznać całkowicie, że takie ukształtowane formy istnieją, ale owe praobrazy religijne nie są drzemiącymi w nas, przekazywanymi biologicznie archetypami, lecz praobrazami, które przejmujemy na drodze tradycji z kręgu naszej kultury religijnej. Ów świat obrazów nie jest więc nam wrodzony, lecz to my wradzamy się weń.
Wcale więc nie przeczymy, że człowiek zastaje coś jako swą religijność, że jest to coś faktycznie zastanego, co egzystencjalnie sobie przyswaja. Ale to zastane, te praobrazy nie są jakimiś archetypami, lecz modlitwami naszych ojców, rytami naszych Kościołów, objawieniami naszych proroków i wzorami naszych świętych.
Tradycja stoi w pełni do dyspozycji — nikt nie musi dopiero wymyślać Boga, ale też nikt nie przynosi ze sobą wrodzonych archetypów. Autentyczna i źródłowa religijność nie ma więc nic wspólnego z archaiczną, a więc prymitywną religijnością. Czymś innym jest oczywiście to, co często możemy stwierdzić, że religijność źródłowa wielu ludzi, to znaczy istniejąca pierwotnie, a potem stłumiona, jest naiwna, a mianowicie naiwna w sensie wiary dziecięcej. O ile bowiem nieświadoma religijność jest stłumiona, trudno oczekiwać czegoś innego niż tego, że wszędzie tam, gdzie zostaje wydobyta z ukrycia, łączy się jeszcze z przeżyciami dzieciństwa. I rzeczywiście, ilekroć analiza egzystencjalna prowadzi do odkrycia stłumionej religijności, a więc dokonuje anamnezy w najwłaściwszym sensie słowa, widzimy, że wydobywa nieświadomą wiarę, którą najprawdziwiej i najlepiej wypada nazwać dziecinną. Jeśli jednak może być ona dziecinna i w tym sensie naiwna, nie jest tym samym prymitywna i archaiczna w sensie Junga. Bezstronna analiza tej wiary nie wykazuje niczego z owej archaicznej mitologii, którą napotykamy w interpretacjach szkoły Junga. Natomiast nieświadome przeżycia religijne, odsłaniające się w analizie egzystencjalnej, pokrywają się zwyczajnie z drogimi nam, dawnymi obrazami z czasów dzieciństwa.
Posługując się analizą egzystencjalną znajdujemy się zupełnie gdzie indziej niż znajdowała się psychoanaliza. Dziś nie łamiemy już sobie głowy nad „przyszłością pewnego złudzenia”,2 ale roz-
63
Uwaga w nawiasie jest zrozumiała na gruncie języka niemieckiego, gdzie sama budowa wyrażenia „ex-sistiert” (istnieje) wskazuje ów moment wykraczania, występowania. Przyp. tłum.
Franki nawiązuje tu do wydanej pod tym tytułem rozprawy Freuda z 1927 r. Zob. Zygmunt Freud,