X lunwnauig
Rozglądał się przy tym bacznie po okolicy, czy któiyś z esesmanów się nic zbliża, aby w razie potrzeby uprzedzić nas w porę przed zbliżającym się niebezpieczeństwem. Doszedł do nas. z czułością spojrzał na płaczące dziecko, a do mnie mrugnął porozumiewawczo. Zrozumiałem, że daje mi do zrozumienia, że powinienem nawiązać z nim bliższy koniaki. Może uważał, że mój młody wiek ułatwi mi to zadanie. Ująłem go za drżący podbródek i, podtrzymując go, powiedziałem:
— Uspokój się, Jerzyku, tutaj w obozie się nie płacze. Tutaj się tylko nienawidzi.
Jego smutna, wychudzona twarzyczka, usta w podkówkę pod wpływem moich słów zaczynają się rozpogadzać. Stara się mi pokazać, że mnie zrozumiał i że jest też dorosły. Równy nam.
Ucharaktetyzowano go od razu jak nas. Wyciągnięto ze sterty szmat poszczególne części garderoby. Wysokie, dużo za duże na niego buty i draczna czapka nadały mu tak jak nam wszystkim groteskowy wygląd. Z boku miał zawieszony chlebak, do którego wsadziliśmy mu piżamę i ręcznik, aby miał je w baraku na noc. Nagle z małego dziecka zmienił się w dorosłego mężczyznę. Wraz z nami stal się świadkiem zagłady żydowskiego narodu. Któregoś poranka podszedł do mnie więzień Jankiel. Spał obok Jerzyka. Odciągnął mnie na bok i z troską w głosie opowiadał mi, że w nocy słyszał podejrzane szmery. Jest prawie pewien, że Jcrzyk się onanizuje. Prosił mnie, abym z chłopcem porozmawiał i przestrzegł go, że to przecież bardzo niezdrowe. Postanowiłem nic poruszać z małym tego tematu. Wytłumaczyłem Jankielowi dlaczego. Jeżeli to chłopcu sprawia przyjemność, to niech to robi, bo jest to jedna z nielicznych przyjemności, które mu jeszcze pozostały. Ten mały w swoim życiu nie miał kobiety i nigdy jej mieć nie będzie. Niech więc ma przyjemność z tej marnej namiastki. Jankiel przyznał mi rację i poszliśmy razem na apel.
Czopka — „Kacap"
Pierwszego dnia po moim przybyciu do Treblinki Alfred przyniósł mi czapkę. Wsadził mi ją na głowę i powiedział z powagą:
— Wiedz, że jest to jedna z najbardziej nieodzownych rzeczy w obozie. Ma ona bardzo dużo zastosowań. Służy do zdejmowania przed przechodzącymi esesmanami. W czasie apelu nosi się ją na głowic, a zdejmuje, kiedy komendant bloku składa raport Niemcom odpowiedzialnym za baraki, w których mieszkamy. Okrzyk micen apu usłyszysz w czasie apelu wielokrotnie, do znu-
Od oiero.: MOtzen ab!— Zdjąć czapki?
dzcnia. Za każdym razem, gdy esesman przechodzi, trzeba stawać na baczność, zdejmować czapkę z głowy i meldować Ich mcldt gchortz ani0.
Zauważyłem, że wszyscy więźniowie, począwszy od komendanta, a skończywszy na zwykłych więźniach, nigdy się z czapką nie rozsuwali. Sceny z czapką były czasami tragiczne. Często groteskowe. Zgodnie z żądaniem Niemców mieliśmy czapką uderzać o udo. len nich miał wydawać odpowiedni odgłos. Niejednokrotnie Niemcom nie podobało się nasze trzaskanie. Tak więc często godzinami trzymano nas na apelu, abyśmy wyćwiczyli się w trzaskaniu czapkami o uda. Jedynie komendant obozu Galewski miał ten przywilej, że nie trzymał czapki przy udzie tak jak my, tylko przytrzymywał ją lewym ramieniem przy piersi. W prawej ręce miał pejcz, wręczony mu przez Niemców, z którego zresztą nigdy nie korzystał. Na ramieniu miał czerwoną opaskę z napisem lager elsiefl6.
Czapka, którą dostałem od Alfreda, była o lalka numerów za duża. Bardzo często spadała mi na czoło, zakrywając oczy. Stroje więźniów były bardzo różnorodne. Każdy wybierał sobie z sortowanej garderoby rzeczy, które uważał za najbardziej przydatne. Każdy z nas ubrany był inaczej. Większość nosiła wysokie buty, które najlepiej chroniły przed chłodem.
Spod różnorodnych czapek wymykały się kosmyki włosów. Nie kazano nam ich ogolić. Wieczorami zawodowi fryzjerzy, którzy pozostali przy życiu, strzygli nas na naszą prośbę. Chcieliśmy, nawet tutaj, w miarę możliwości wyglądać estetycznie. Jesień zbliżała się ku końcowi. Chłód dawał nam się już dobrze we znaki. Któregoś dnia pracowałem przy układaniu w olbrzymie sterty powiązanych, posortowanych palL Ukłudane przeze mnie stosy palt sięgały blisko czterech metrów wysokości Gdy stałem na ich szczycie, zimny wiatr jeszcze bardziej przenikał moje kości. Kiedy szedłem po kolejną paczkę, znalazłem obok jednego z sortujących jakąś futrzaną czapkę bez daszka. Wszyscy moi koledzy mieli czapki o różnych fasonach i kolorach, ale wszystkie były z daszkami. Th. którą ja podniosłem, była oryginalną rosyjską czapką karakułową przywiezioną prawdopodobnie jednym z transportów ze wschodu. Włożyłem ją sobie na głowę. Spłaszczone jej części znalazły się na bokach. Tak jak ją nosili kiedyś Kozacy. Gdy wspiąłem się powtórnie w górę z nowym pakunkiem, spod sterty usłyszałem wołanie:
— Kacap, Kacap!
23 Ich niehle gchortz am (niem.) — melduję posłusznie. * Od niem.: LageriMater—sumy obozu.