tt BUMTWnttlUHCE
Ciszę przerwała moja siostra Ita, mówiąc, że trzeba się wziąć do rozpakowywania naszego skromnego bagażu, który składał się z dwóch małych walizek. Po ułożeniu ich w szafie Ita i ja weszliśmy do kuchni, rozglądając się z zaciekawieniem po jej wnętrzu. W tej samej chwili rozchyliły się drzwi od pokoju już wynajętego poprzednio i ukazała się w nich młoda, urocza panienka w powiewnej sukience, na jej ładnej okrągłej twarzy jaśniał uśmiech; tylko w oczach jej zabłysnął promień, jakby chciała nas prześwietlić na wskroś. Trwało to ułamek sekundy. Lekkim krokiem podeszła do mojej siostrzyczki i z uśmiechem nieschodzącym z twarzy powiedziała, że będzie tutaj przyjemnie, kiedy przybyli nowi, mili pielgrzymi, bo po nabożeństwie na Jasnej Górze nie ma z kim paru słów zamienić oprócz—i wymowny wzrok skierowała na gospodynię w strasznie brudnym szlafroku krzątającą się koto dużego pieca. Podała rękę siostrze, a potem zwróciła się do mnie z wyciągniętą ręką i cichym głosem powiedziała —Irena Górska jestem, a ja trzymałem jej drobną rękę w mojej i po raz pierwszy powiedziałem—Eugeniusz. Po obiedzie Ita i Tamara z panną Ireną poszły do parku, a ja z mamą zostaliśmy w pokoju, zastanawiając się, co dalej będzie, z czego będziemy żyć. Pieniądze, które mieliśmy, topniały w szybkim tempie. Postanowiliśmy, że ja z mamą pojedziemy do Opatowa i weźmiemy z naszego mieszkania rzeczy, które mają jakąś wartość. Postanowiliśmy, że następnego dnia wyjcdzicmy. Bez żadnych specjalnych przygód dojechaliśmy i po dniu wróciliśmy do Częstochowy. Po drodze wstąpiliśmy do sklepu spożywczego i kupiliśmy trochę prowiantu, a dla małej Tamary czekoladki. Obwieszeni pakunkami poszliśmy w stronę Jasnej Góry, to znaczy do naszego nowego lokum. Weszliśmy i z niecierpliwością zapukałem do drzwi, po chwili otworzyły się i właścicielka mieszkania stanęła w nich tak, że nic mogliśmy wejść do środka, a ona powiedziała, że panienek nie ma. Mama zapytała, czy panienki wyszły na spacer.
— Nie — odpowiedziała — aresztowała je policja, bo to proszę pani były Żydóweczki, i wzięli też tę drugą z drugiego pokoju. I zamknęła nam drzwi przed nosem.
Staliśmy przy drzwiach w tym mrocznym i cuchnącym korytarzu i nie wiedzieliśmy, co mamy zrobić ze sobą. Uświadomiliśmy sobie, że ja straciłem siostry, a mama swoje dwie córki. Patrzyliśmy na siebie w niemej rozpaczy, bezradni, nic wiedząc, dokąd pójść, do kogo zwrócić się o pomoc. Wyszliśmy z domu, nic wiedząc, w którą stronę iść. Poszliśmy w stronę parku, który odgradzał Jasną Górę od miasta. W parku poszukaliśmy nieuczęszczanej alei i tam na ławce usiadłem wraz z mamą i przytuliłem ją do siebie, i tak bez ruchu siedzieliśmy pogrążeni w naszym bólu. Na policzkach poczułem krople łez spływających z oczu mojej matki. Byliśmy tak pogrążeni w bólu, że nic zauważyliśmy zbliża-
jąccj się grupy podrostków, która znalazła się raptownie przy nas. Na otarcie lez nie było już czasu. Szybko przytuliłem mamę i objąłem jej głowę rękoma tak, że zasłoniłem sobą całą jej płaczącą twarz, i to dało złudzenie, że się całujemy. Któryś z grupy chłopców wykrzyknął jakąś ironiczną uwagę i poszli przed siebie. Siedzieliśmy dalej, mama przerwała ciszę, która panowała i powiedziała do mnie:
— Samcczku. ja muszę iść do Eli, może ona będzie mogła nam pomóc. Ma w Częstochowie tylu wpływowych znajomych, którzy na pewno będą mogli uzyskać zwolnienie ich z więzienia. A ty uciekaj z tego przeklętego miasta, wyjedź natychmiast. Masz dobry, aryjski wygląd, możesz się swobodnie poruszać po całej Polsce i na pewno potrafisz znaleźć sobie jakieś lokum. Pamiętaj tylko, bądź ostrożny. A ja, jak nie uda mi się wydostać Ity i Tamary z więzienia, pójdę do nich, by być z nimi razem i pójść z nimi, dokąd one pójdą.
Objąłem jej mokrą od łez twarz i, ściskając ją mocno, wyszeptałem:
— Mama, mama ma dla kogo jeszcze żyć — i zaprzysiągłem ją. że nigdy tego nie zrobi. — Staraj się o uwolnienie ich. ale pamiętaj, że gdzieś tam masz syna.
Pocałowaliśmy się na pożegnanie. Wyszedłem z parku i bocznymi ulicami doszedłem do dworca kolejowego. Po wejściu do poczekalni sunąłem przy jednym z filarów i obserwowałem całe pomieszczenie. Przy wejściu na peron obok kolejarza, który sprawdzał bilety, stał żandarm kolejowy w czarnym mundurze, obserwując każdego wchodzącego na peron. Widziałem, że jest niebezpiecznie. Wyszedłem z dworca i udałem się w stronę alei Piłsudskiego.
Prawa strona alei była odgrodzona kozłami z kolczastego drutu, przy których stali żandarmi i pani policjantów. Za drutami rozpościerała się pusta przestrzeń, bez życia, bez ruchu, jak zdjęcie, na którym wszystko zamarło, tylko liście w złotoczerwonych kolorach grubą warstwą przykrywały jezdnię i chodniki, tak jak na cmentarzach groby.
Żydzi zostali wywiezieni do Treblinki. Przy magistracie stali ludzie. Podszedłem i zostałem otoczony krzykliwym, zdenerwowanym tłumem kobiet i mężczyzn o czerwonych z napięcia twarzach. Kobie u w chustce na głowie, którą ciągle poprawiała, spytała mnie, czy to sprawiedliwie, że nie dają mieszkań w alei, tylko w bocznych ulicach:
— Widzi pan, bo kto ma protekcję, to może dostać mieszkanie w alei a tam — ściszyła głos—są jeszcze dobre meble, mimo że Niemcy wywożą te najlepsze.
I można, proszę pana. znaleźć skarby. A pan z jakiej ulicy? — pytała.
Odsunąłem się trochę od niej, a gdy znikła mi z oczu. wycofałem się z tłumu. Z powrotem poszedłem na dworzec kolejowy. Sunąłem w kolejce przed kasą biletową. Przede mną stał chłop ze wsi z pustym koszykiem, a za mną jakiś