Z przedstawionych fragmentów kolbergowskich opisów wyłania się nam już nieco inna ludowa wizja czarownicy od tej. którą propagowała misyjno--inkwizycyjna działalność Kościoła w XVII—XVIII w. i która utrwalona została w ówczesnym piśmiennictwie demonologicznym oraz w sądowych aktach procesów o czary. Czarownice z połowy XIX w. wprawdzie nadal odwoływały się do pomocy złych duchów przy realizacji uprawianych praktyk magicznych, lecz nie były to już dawne służebnice szatana pomagające mu swym działaniem sprowadzać ludzi na drogę zła i występku, a tym samym skazywać ich dusze na wieczne męki piekielne. Wszak i ówczesne wyobrażenie diabła — o czym już uprzednio wzmiankowano — także uległo znacznym przewartościowaniom. wobec czego obie te postacie nie budziły już tyle lęku i grozy co niegdyś. Pojawiła się też dążność do rozróżniania czarownic i dzielenia ich na złe i dobre. Do rzędu tych ostatnich zaliczano te, które w swoich działaniach i praktykach tajemnych posługiwały się przedmiotami o charakterze kultowym w ujęciu chrześcijańskim, jak krzyż, różaniec, szkaplerz, ziele święcone, woda święcona, gromnica itd. Trzeba jednak przyznać, iż w świadomości ludowej bardzo płynna była granica między obu tymi rodzajami czarownic. Nadal postaciom tym przypisywano możność sprowadzania na ludzi różnorodnych chorób i dolegliwości. zadawania uroków trzodzie chlewnej, bydłu i ptactwu domowemu, powodowania nie sprzyjających stanów atmosferycznych (susze bądź nadmierne opady deszczu) oraz wywoływania wszelakich innych nieszczęść i kłopotów w gospodarce i życiu człowieka. Z kolei w folklorystyce ludowej w dalszym ciągu żywe były, a nawet uległy dalszemu rozwinięciu opowieści o nocnych spotkaniach czarownic w odludnych miejscach, a zwłaszcza na pozbawionych drzewostanu szczytach górskich, które określano mianem Łysych lub Babich Gór. Nie były to jednak już dawne sabaty pojmowane w kategoriach sakralnych orgii czarownic z diabłami opisywanych w dziełach „klasyków" dia-błologii. Oczywiście czarownice nie tylko szkodziły ludziom, ale mogły im także pomagać. Występowały wówczas w roli znachorek leczących różne dolegliwości i choroby; odczyniały uroki zadane przez inne czarownice. Jeżeli jednak w tych pozytywnych działaniach nie uzyskiwały pożądanego skutku, to nieraz płaciły za to wysoką ceną własnego życia. Wprawdzie dawno już wygasły stosy, na których palono czarownice, ale nadal jeszcze zdarzały się wypadki samosądów popełnianych na kobietach podejrzanych o uprawianie czarów na niekorzyść ludzi. Taki głośny wypadek miał m.in. miejsce na Pomorzu w 1836 r. Mieszkaniec wsi Chałupy na Półwyspie Helskim, niejaki Piotr Kąkol, chorował na puchlinę wodną. Sprowadzony z Pucka znachor Stanisław Kamiński oskarżył o „zadanie" tej choroby miejscową wdowę po rybaku Krystynę Ceynowinę. Mieszkańcy wioski domniemaną czarownicę dwukrotnie poddali „próbie wody" i następnie zamordowali w przekonaniu, iż diabeł wraz z duszą czarownicy zabierze także zadaną przez nią chorobę. Tak więc dawne
198