sadza, na drabinę wskakuje, bezpieczna tym schronieniem ciągle psom nadstawia nogę, a drażniąc zajadłą gromadę, us|gwnie woła: «Na goga. noga! Na goga, noga!» Parobek poznał od razu straszliwą dżumę; podchodzi z cicha i trąca z całej siły drabinę. Wysoka niewiasta spada, psy ją porywają; pogroziła mu zemstą i znikła. Młody wieśniak nie umarł, ale przez całe życie nadstawiał nogę i nic innego przemówić nie mógł. jeno one wyrazy niewiasty: «Na goga. noga! Na goga, noga!»“ (K.W. Wójcicki, s. 103).
„Kiedyś w Cieszynie na Wyższej Bramie patrzył ktoś z wieczora przez okno. Naraz przestraszył się okrutnie, bo na placu przed domami zobaczył cztery śmierci, odziane w długie, białe prześcieradła. Jedna z tych śmierci mocno utykała na nogę. A te śmierci śpiewały:
Kto zażyje biedrzińca. .
kto zażyje czercińca,
kto zażyje dziechcińca.
kto zażyje kozińca —
temu się nie stanie nic!
Tańcowały długo, a potem się domawiały, w którą stronę która pójdzie. Ta kulawa rzekła tak: —Jo ni mogę iść daleko, boch je chromą, tak se tu zostanę w mieście, a wy se idźcie kany dali. I rozeszły się. Na drugi dzień już pierwszemu zmarłemu konajączkę dzwonili. Cholera grasowała na całym Śląsku Cieszyńskim, ludzie marli jak muchy, że grabarze ledwo nadążali ich grzebać. Radni miejscy zakazali nawet dzwonić zmarłym konajączkę, ażeby w ten sposób odpędzić od ludzi strach przed śmiercią. Po jakimś czasie cholera ustała. Nie było da-leko-szeroko chałupy, w której nie pochowano by kogoś z rodziny. Ów człowiek. który wówczas zobaczył te cztery tańczące śmierci, ocalał, bo przez cały czas grasowania cholery zażywał dziechcińca. Nabył go od wędrownego znachora, który dziechciniec sporządzał podczas wypalania węgla drzewnego I I w mielerzach" („Godki śląskie", s. 164—165).
M I Śmierć
„Skoro świat powstał, zarazem i Śmierć się urodziła. Kto tylko żył na bożym świecie, jej władzy ulegał, czy to zwierzę, czy to człowiek nie wykupił się od niej ani pan bogaty, ani biedak nie wyprosił, każdego zjadała. Dobrze też sobie utyła, a rzucając postrach wokoło, z dumą się nadęła. Ale na swój kłopot Śmierć spotkała się z Biedą i ta zaraz jak się do niej przyczepiła, jak poczęła z niej pić i ssać krew by pijawka, to jakby śnieg wiośniany pod słoń-R | cem znikło sadło. Śmierć straszliwie wychudła, aż w końcu zostały same tylko kości nagie, bo skóra się nawet na nich utrzymać nie mogła. Byłaby Śmierć na szczęście ludzkie przepadła! Widząc, że to nie przelewki i zginąć musi.