971 Część V. S—erć na opak
puentach”. Co za szkoda, że Melisanda nie skończyła w szpitalu! ByUby ą. umierającą, pielęgniarki i lekarze rozpieszczaliby ją, zachuwałiby wdzięcznej pamięci. Na pewno jest rzeczą pożądaną, aby umierać uicp^ zenie nie tylko dla siebie, ale i dla innych.
Śmierć zbyt jawna, zbyt teatralna, zbyt hałaśliwa, nawet — i wszystkim — jeśli zachowuje godność, budzi u otoczenia emocje, które mu pogodzić z własnym życiem zawodowym, a jeszcze trudniej — z zaw^' wym życiem szpitala.
Śmierć została więc tak zorganizowana, aby można było pogodzić akcy^, talne, czasem nieuniknione zjawisko z moralnym poczuciem bezpicczoitt^ szpitala.
Szpitalny personel określił należyty sposób umierania, an acccptabic tty^ of faeing death (Glaser i Strauss); śmierć tego, kto udaje, że nie umrze. Bę^ tym lepiej udawał, że sam o tym nie wie. Jego niewiedza jest więc d* sraj bardziej potrzebna niż w czasach Iwana 1 liczą. Jest dla niego bodźcem <U wyzdrowienia, a dla leczącej go ekipy jednym z warunków jej sukcesu.
To, co dzisiaj nazywamy dobrą śmiercią, piękną śmiercią, dokłą^ odpowiada dawnej śmierci przeklętej, mors repentina et improtrisa, irnierę niepostrzeżonej. „Zmarł dziś w nocy we śnie; nie zbudził się. Miał tty piękniejszą śmierć, jaka może człowieka spotkać.”
Tymczasem dzisiaj tak łagodna śmierć trafia się rzadko, a to z powodu postępów medycyny. Trzeba więc jakoś zręcznie upodobnić szpitalną powolną śmierć do mors repentina. Na pewno najlepszy sposób to utrzymanie choreg) w nieświadomości. Tę strategię wszakże uniemożliwia czasem jego diabołiczm zręczność w interpretowaniu zachowań lekarzy i pielęgniarek. Wówczas instynktownie, podświadomie zmuszają oni chorego, nad którym mają władzę i który stara się zdobyć ich względy, aby udawał, że nie wie. W niektórych przypadkach milczenie przeradza się w zmowę, w innych lęk przed usłyszeniem prawdy albo wezwaniem pomocy paraliżuje wszelką możliwość
porozumienia.
Pacjenta utrzymują w bierności środki uspokajające, zwłaszcza pod koniec, gdy ból nie do wytrzymania zmusza go do „strasznego krzyku”, jak w przypadku Iwana Iliczą i pani Bovary. Morfina uśmierza ostre ataki, ale również odbiera przytomność umysłu, którą pacjent odzyskuje tylko chwilami.
Taki jest an acceptable style of death. Jego przeciwieństwo stanowi kłopotliwe i żenujące umieranie, an embarrassingly graceless dying,* zła śmierć, śmierć szkaradna, nieelegancka i nietaktowna, śmierć wprowadzająca zamieszanie Jest to zawsze śmierć chorego, który wie. W jednych wypadkach buntuje się on, krzyczy, staje się agresywny, w innych — czego nie mniej obawia się lecząca go ekipa — akceptuje swoją śmierć, skupia na niej uwagę, odwraca się do ściany, przestaje się interesować otaczającym go światem, nie utrzymuje już z nim żadnej łączności. Lekarze i pielęgniarki z kolei nie mogą
się pogodzić z tą odmową, która eliminuje ich i paraliżuje ich wysiłki. Widzą tu nienawistny im obraz śmierci, to zjawisko naturalne, podczas gdy oni uczynili je tylko przypadkiem chorobowym, który można wyleczyć, a przynajmniej trzeba w to wierzyć.
W przypadku, na szczęście najczęstszym, dobrej śmierci nie wiadomo już, gdzie kończy się życie, a zaczyna śmierć. Zresztą o to właśnie chodzi. D. Sudnow opowiada o młodej stażystce w amerykańskim szpitalu, której nie udawało się napoić ciężko rannego. Wzywa na pomoc instruktorkę. „Weil, honey! Of course! He won*t respond, he*s been dead for twenty minutes.” (No cóż, kochanie! On już się więcej nie odezwie, bo nie żyje od dwudziestu minut.) Byłaby to śmierć piękna dla wszystkich, gdyby młoda stażystka nie dostała ataku nerwowego.31
W szpitalach dla ubogich korzysta się z tych niejasnych sytuacji, aby wybrać najodpowiedniejszą chwilę na dokonanie pewnych czynności: na przykład na krótko przed śmiercią zamyka się umierającemu oczy, bo to łatwiej. Albo celuje się tak, aby raczej umierali wczesnym rankiem, tuż przed odejściem nocnej zmiany personelu; jest to lekceważące i karykaturalne postępowanie w zakładach niedostatecznie nadzorowanych i nie cieszących się dobrą sławą, w przytułkach dla opuszczonych starców. Ukazują one jednak, w swoich prostackich rysach, „biurokraty zację” i forma li styczne traktowanie śmierci, management of death, nieodłącznie związane ze szpitalem jako instytucją i z medykalizacją śmierci; spotykamy je wszędzie. Śmierć nie należy już ani do umierającego — naprzód nieodpowiedzialnego, a potem nieprzytomnego — ani do rodziny przekonanej o swojej bezradności. Śmierć jest uregulowana i zorganizowana przez biurokrację; kompetencja i humanitamość nie przeszkadzają jej w traktowaniu śmierci jako sprawy, która powinna przyczyniać jej jak najmniej kłopotu, w imię ogólnego dobra. „Społeczeństwo w swojej mądrości wypracowało skuteczne środki obrony przed codziennymi tragediami śmierci, aby mogło urzeczywistniać swoje cele bez emocji i przeszkód”23 (S. Levine, N. A. Scotch).
POWRACAJĄ OSTRZEŻENIA. APEL DO GODNOŚCI ŚMIERĆ DZISIAJ
Tak przedstawiała się sytuacja z końcem lat pięćdziesiątych. Zmieniła się ona, szczególnie w świecie anglosaskim, w jednym, ale bardzo ważnym punkcie: nieświadomości umierającego. Postawa cechująca początek XX wieku utrzymuje się wciąż we Francji. W roku 1966 czasopismo „Medecine dc France” opublikowało rozmowę między filozofem V. Jankelevi tchem i lekarzami J. R. Debrayem, P. Denoix, R. Laplane i P. Pichatem. „Kłamcą jest ten, kto mówi prawdę — twierdził Jankelevitch — jestem przeciwny prawdzie,
37 — Człowiek i śmierć