Więc powiedziałam tylko:
- Ciesz się w takim razie, że to Max gotuje.
I zeszlyśmy do metra, potykając się na schodach
0 zniszczonych czerwonych krawędziach. Łucja miała rację, że pora wracać. Minęłyśmy jakiegoś człowieka, który już wyglądał jak naćpany, a było jeszcze wcześnie. Siedział na schodach tuż obok miejsca, gdzie stanęłam, mijając róg, ale tylko wyciągnął rękę i pięknym barytonem zapytał z nadzieją, czy mamy jakieś drobne. Pokręciłam głową i odeszłam, współczując mu, a sobie gratulując. Przecież tak łatwo byłoby znaleźć się na jego miejscu.
Kiedy zapłaciłyśmy za przejazd, przecisnęłyśmy się na peron przez drewniane kołowroty. Po dziesięciu minutach wsiadłyśmy do metra jadącego na Cornoy Street
1 dotarłyśmy do domu.
Dom. Nazywam Banitów domem, co jest w gruncie rzeczy zabawne i to w ironiczny sposób, bo oni domu nie mają. A przynajmniej jeśli uznamy, że dom to stale miejsce albo scena, na którą zawsze można wrócić. A my występujemy gdzie popadnie - w każdej dzielnicy. Częściowo dla bezpieczeństwa, bo jako polityczni banici nie zawsze cieszymy się przyjaźnią władz. A częściowo dlatego, że pracujemy z Floss. Problem z magią jest taki, że zawsze wiąże się z niebezpieczeństwem. Wszyscy oczywiście wiemy, że to magia Floss i że podczas przedstawień używa jej wyłącznie po to, aby uświetnić widowisko. Ale nie można zakładać, że wszyscy ludzie dobrze to zrozumieją. Podczas każdego przedstawienia stąpamy po cienkiej linii, gdzieś pomiędzy obezwładnieniem ich magią a pozwalaniem, by to kukiełki i tekst zadziałały.
Ale głównie występujemy w różnych miejscach, bo cheemv 'eby każdy mógł nas zobaczyć; żeby pieniądze i status społeczny nie stanowiły problemu. I całe to orzermeszczanre się jest tego warte, bo pozwala nam ro-dic to, cc chcemy, mówić to, co chcemy, i komentować wszystko. tviKO nam wpadnie do głów. Uważam, że
2 - MroK Kwraiow 17