Prolog
Około dziesiątej wieczorem wezwałem przez krótkofalówkę Cale-ba Twisslemana; utalentowanego jeźdźca, który zgłosił się na ochotnika, by mi pomagać, i poprosiłem go, by przywiózł mi trochę ubrań. Było coraz zimniej. Nad naszymi głowami kometa Hale;a-Boppa ciągnęła przez nocne niebo swój ogromny ogon. W rozrzedzonym powietrzu, bez żadnych świateł miasta, które rozpraszałyby ciemności, miało się wrażenie, że wystarczy tylko wyciągnąć rękę, by zerwać ją z nieboskłonu. Przez jakiś czas obserwowałem zmierzającą na zachód kometę, po czym obniżyłem wzrok i ujrzałem mgłę.
Pełzła w górę od wybrzeża Pacyfiku leżącego w odległości mniej więcej pięćdziesięciu mil od doliny i trzy tysiące pięćset stóp poniżej niej. Mgła sama była jak morze, podnoszące się, by nas ogarnąć i okryć.
O jedenastej wieczorem mgła zabrała światło księżyca, przy czym stało się to tak nagle, jakby ktoś nacisnął wyłącznik. Dzięki temu, co niektórzy mogą nazwać wadą wzroku, nie dostrzegam kolorów, tylko różne odcienie szarości. Oznacza to. że zwykle w ciemności widzę lepiej niż większość ludzi, ale wtedy nie widziałem niczego. Niespodziewanie straciliśmy naturalne oświetlenie, na które liczyliśmy, i stanęliśmy w obliczu katastrofy.
Bałem się, że zgubimy mustanga, że podejdzie do ogrodzenia, znajdzie drogę wyjścia przez nie lub ponad nim, a my spędzimy cały tydzień, szukając go. Jednakże tej nocy, dzięki niezwykłym umiejętnościom mojego wierzchowca, podążaliśmy za jego dzikim kuzynem jak po nitce.
Big Red Fox niósł mnie tropem mustanga; stawał, ponownie ruszał, skręcał w prawo, w lewo, bez żadnych sygnałów z mojej strony. Równie dobrze mógłbym jechać z zamkniętymi oczami. To było tak, jakby mustang miał na sobie nadajnik, którego sygnał odbierał mój wierzchowiec. Big Red Fox widział go, czuł jego zapach lub wyczuwał go