tacji, chociaż taką skłonność trudno nazwać cechą charakterystyczną Ików. Koniec końców irytacja jest przeciwień-, stwem pogody ducha, pojęcia nie znanego młodszemu pokoleniu Ików, które, wyzbyte wszelkiej zdolności do uczuć i wzruszeń, stara się jedynie utrzymać przy życiu, nie życząc przy tym nikomu nic złego ani nic dobrego.
Po co w ogóle starać się o utrzymanie przy życiu, skoro tak szybko nadchodzi starość? Tylko nieliczni osiągali w dobrym zdrowiu wiek Atuma. Dla większości lata tłuste, czyli te o pełnym żołądku, wypadały między piętnastym a dziewiętnastym rokiem życia, mając zaś lat dwadzieścia pięć mężczyzna był już u schyłku życią, jak Giriko, albo pod niedbale usypanym stosem kamieni; jak Kauar, Edapa. Lo-kol i wielu innych, jeszcze młodszych. Ale nawet w przekomarzaniu się ze starymi ludźmi błyskał promyczek nadziei zarówno dla starych, jak i dla młodych. Wskazywało to bowiem na pewną zażyłość, na specjalny stosunek, jaki nie istniał między rodzicami a dziećmi. Jest to zjawisko dość powszechne w małych społecznościach, a także w wielu lub może nawet w większości innych społeczeństw. Dziadkowie są często w bardziej zażyłych stosunkach ze swoimi wnukami niż ich rodzice. Przede wszystkim nie są tak surowi, pożartym wchodzą też w grę i inne, ważniejsze jeszcze czyn-niku^Dziadkowie i wnuki patrzą na siebie jak na reprezentantów przeszłości i przyszłości. Dla dziecka człowiek stary uosabia zamierzchłą historię, świat, który istniał na długo, zanim się ono urodziło, inny sposób bycia i myślenia, ponadto zaś ów nieznany i przerażający świat, który dla niego wkrótce nadejdzie i w którym w stosownym czasie dziadkowie i wnuki znów się spotkają}x— świat śmierci. Starzy ludzie otarli się już o niego, a może nawet go nawiedzili, bo ich twarze, a szczególnie oczy, mają wyraz nie spotykany u ludzi młodych.
Oni z kolei patrząc na wnuków widzą przyszłość, może samych siebie w nich odrodzonych, kontynuację rodu, spełnienie nie spełnionych marzeń. Widzą też przeszłość swoją własną, swoich dziadków i dalszą, aż do zamierzchłych czasów. W ten sposób starych i młodych łączy wspólna wiara w ciągłość rodzaju ludzkiego i nadzieja na przyszłość. Wiarę tę niweczy uczucie buntu, jakiego doznajemy po czyjejś śmierci, ale zawsze, prędzej czy później, pojawia się na niebie nowa gwiazda i znów budzi się nadzieja. Wiarę tę muszą też tracić starzy Ikowie, kiedy patrzą na młodych i \vidząr że dawny, znany im sposób życia znikł bez śladu, a została tylko pustka. Oto dlaczego starzy Ikowie przyglądają się tylko bardzo małym dzieciom, jedynie w nich bowiem mogą jeszcze pokładać wiarę i nadzieję. W takich okolicznościach nieprzeparta chęć do życia musi sama w sobie wskazywać na wiarę w jakąś ciągłość, w jakąś przyszłość, chociaż nie wiem, czy z tą wiarą idzie w parze nadzieja, która choć trochę ułatwiałaby życie. A teraz, kiedy umarli już wszyscy starzy ludzie, co zostało? Ci, którzy zestarzeli się dopiero niedawno, nie pamiętają już — jak pamiętała Loono — czasów, kiedy ludzie byli sobie życzliwi, kiedy rodzice opiekowali się dziećmi, a dzieci rodzicami. Każdy z tych Ików, którzy są dzisiaj w podeszłym wieku, został wyrzucony z domu, gdy skończył trzy lata, sam musiał sobie radzić i sam potem wjTzucał z domu własne dzieci, a teraz wie dobrze, że nie pomogą mu one na starość, tak jak i on nie pomógł swoim rodzicom, tym wszystkim Lolimom, Lomeraniangom, Łosikom i Loonom, należącym już do przeszłości. Koło się zamknęło, a cykl będzie się teraz powtarzał w nieskończoność; układ ten obrócił wniwecz to, co nazywamy „humanitaryzmem”, i zamienił świat w mroźną próżnię, w której człowiek nie troszczy się nawret sam o siebie, tylko o to, żeby przetrwać. Jednakże do tego przerażającego świata wróciła niespodziewanie Nangoli wraz z rodziną. Wrócili cicho i bez ostentacji z całkiem innego świata po drugiej stronie góry Lomil, gdyż nie mogli znieść osamotnienia.