Ja jestem Ozymandias, król królów. Mocarze, patrzcie na moje działa i przed moją chwałą gińcie z rozpaczy!*
Shelley
Fragment Ozymandiasa P. B. Shelleya w przekładzie Adama Asnyka.
Zawsze niezmiernie dziwił mnie fakt, iż z łatwością i precyzją przywołuję w pamięci wydarzenia, które miały miejsce, gdy byłem chłopcem, podczas gdy to, co wydarzyło się wczoraj > wydaje się niewyraźne i sam nie jestem przekonany, czy potrafię to dokładnie odtworzyć. Zastanawiam się niekiedy, czy istnieje coś takiego jak proces utrwalania, na skutek którego czas nie kruszy wspomnień, jakbyśmy się tego spodziewali, lecz wręcz przeciwnie, utwardza je jak beton, tak że stają się czymś zupełnie przeciwnym niż rzadka papa, jaką uzyskuję, próbując rozmawiać o dniu poprzednim. Jedyne, czego jestem pewien — co do wydarzeń wczorajszych, rzecz jasna — to fakt, że na strychu znowu pojawili się ludzie, ludzie pani Wilkinson — i właśnie zdałem sobie sprawę z pewnej ciekawostki: właścicielka pensjonatu, w którym mieszkam (tylko tymczasowo), nosi takie samo nazwisko jak kobieta, która dwadzieścia lat temu ściągnęła na moją rodzinę nieszczęście. Poza nazwiskiem nie ma między nimi żadnego podobieństwa. Moja pani Wilkinson zupełnie nie przypomina Hildy Wilkinson; jest zgorzkniała i mściwa, potężna, to fakt, tak jak Hilda, ale brak jej zuchwałości i energii, a jedyna rzecz, jaka ją interesuje, to kontrolowanie innych, co przypomina mi o ludziach ze strychu; o nich jednak, po namyśle, opowiem przy innej okazji.
Spacer znad kanału do pensjonatu pani Wilkinson zabiera mi jakieś dziesięć minut. Mamy ze mnie piechur, idąc, powłóczę nogami, a niekiedy jestem zmuszony zatrzymać się nagle na środku chodnika. Widzicie, po prostu zapominam, jak to się robi, już nie potrafię żyć odruchowo, nie potrafię, odkąd tylko wróciłem z Kanady. Najprostsze czynności jedzenie, ubieranie się, korzystanie z toalety —^ potrafią przysporzyć mi wielu niemal nieprzezwyciężonych próbie-