bolesna, prawda jest PRAWDZIWA. — Niech ci to... wystarcza.
O ty, srogi i twardy na podobieństwo prawdy, którąś wziął za Patronkę! — jak ona — nieubłaganie niewierny, ile razy Serce kusi ją, by wierną była samozdradzie! — niech cię grzechem nie straszy twa niewierność, twardość, srogość! — To twe niebotyczne szczyty! — Zostaw wierność, miękkość, ustępliwość kochankom---Ty, hermafrodytyczny
Don Juanie prawd, które wiodą do Prawdy, — ciebie jedna obowiązuje tylko wierność, — ta, która jak jedność poradza wielość, jest matką twoich zdrad: WIERNOŚĆ IDEI. — Wmieszaj się w maskarady, wdzieraj się do haremów i alków monogamicznych; zdzieraj maski z czułym ,,tete a tćte,” poznaj kształty prawd wszelkich! — Odkrywaj, obnażaj! — To twoja rola, Don Juanie! —
Albo lepiej, mądrzej — na myśl o Komandorze — o Don Juanie! — zostaw haremy, alkowy i maskarady i całą twą donżuanerią, która jest nie tylko szukaniem drogi, ale i lubowaniem się w przydro-żach, — i jednym lotem padnij przed tron swej Bogini, w której wszystkie maski promień swój niosą na oślepiający blask ognistej maski Ostateczności Niepoznawalnej.
Drogi uczniu, synu kościanej babki i niedorod-ka! — He razy, jednym słowem, rozogni ci policzki tuman pustynnych mirażów, — tyle razy użyj trzeźwiącej prostoty ZIMNEJ WODY! — Nie mówię tu o pomyjach rynsztokowych, które nazwano sceptycyzmem. Nie, mówię o zimnej, krynicznie kryształowej wodzie Myśli, co mroźną (a raczej tak nad-ogniście płomienną, iż biedna dusza, przywykła do stref umiarkowanych, nie wie, zali ją dotknął lód czy lawa?) kaskadą spływa z mózgu na serce, odwiecznie skłonne do prostaczego cudzołóstwa. — Mówię o stalaktytowych kroplach, spadających z granitowych sklepień ducha, — gdy na nich osiądzie zbyt obfity opar piwniczny. — Niech do serca wraca to, co z serca... Pozwól mu cierpieć nad odtrąconym darem... Pozwól mu cierpieć: to jedyne prawo, które mu zostało z dawnych przywilejów feodalnych.
Lecz i tego prawa mogłoby nadużyć — to zasadnicze nadużycie, którym jest Serce. — Więc, gdy zbyt długo łkaniem (na wpół umyślnym) mącić będzie pożądaną zawsze przez mędrców ciszę, — poklep je ojcowsko po ramieniu. — Ono cię tak kocha! — cóż mu innego zostaje do roboty? (ostatni lokaj, z którym czas skracało flirtem, opuścił służbę). Poklepane, ucichnie, zrozumiawszy wszystko, znalazłszy w tej jędrnej pieszczocie wszystko, co pragnie wiedzieć, czyli że je kochasz, zatem że jest kochane. — Pozwól mu cieszyć się chwilę, między dwiema chwilami rozpaczy... Gdy żona się cieszy pokornie, mąż może wrócić do preferansa.