PAŁUBA
mu te awantury pochlebiały, a czasem go irytowały, bo czując w nich swą śmieszną rolę (mianego a nie mającego), nie chciał się nimi przejmować i kładł je już to na karb niemieckiego sentymentalizmu, już to na karb rozjątrzenia samicy, która chce koniecznie uwielbiać. A więc ich „miłość” kryła w sobie takie poniżenia i śmieszności, do których bał się przyznawać, chociaż, z drugiej strony, korciło go właśnie nie troszczyć się o ten punkt wstydliwy. Imaginował on sobie jakieś „ja”, oderwane, duchowe, coś w rodzaju tzw. lepszej cząstki samego siebie, a jednak czasem lubił jednoczyć się raczej z innym „ja”, z gorszą cząstką, ze swoją zewnętrzną powłoką — jakby poprzestawał na tym, żeby być tylko własnym ciałem. Wracał wówczas myślą w swe dawne upodobania helleńskie i pytał, dlaczego ktoś nie ma się jednoczyć z własną pięknością, podobnie jak się to czyni z własnym geniuszem i talentem? czy dlatego, że tamtę można wskutek choroby utracić? ależ tak samo i talent — można zwariować — wiedział o tym, bo działy się takie przykłady. Atoli jednocząc się ze swym ciałem, stawał przez to w sprzeczności ze swoim dawnym dualizmem, opartym na wyższości ducha nad ciałem, w dualizm ten bowiem nie chciały wejść poglądy helleńskie — a oba sposoby uregulowania tego kłopociku psychicznego okazały się niemal równo upragnionymi.
Takie walki toczone na pograniczu świadomości i nieświadomości zmuszały Strumieńskiego albo do urywania biografii w pewnym punkcie i zaczynania jej w innym, wygodniejszym — co nazywał szkicowaniem, albo też, co się najczęściej zdarzało, do nie-
pisania w ogóle nic i załatwiania kwestii — czy też borykania się z nimi — w myślach. Trzeba bowiem wiedzieć, że Strumieński pisał ową elukubrację życiorysową tylko od czasu do czasu, przyparty zewnętrznymi bodźcami, za to w fantazji często sobie wyobrażał siebie piszącym, marzył na rachunek tego,
< o miało być napisanym, bo czuł, że marzenia dawały *nu więcej szczęścia niż ich spisywanie, szerzej .idowalały ambicję i łatwiej też w ten sposób przepływał między Scyllą a Charybdą różnych trudności, trudności, jak mniemał, technicznych, którym jednak ja przypisuję o wiele głębsze znaczenie.
Z takimiż „trudnościami technicznymi” borykał [247] ię Strumieński wobec faktów, które mu stawiały pozorny dylemat: zmysłowość czy świństwo. O prawdzie nie myślał, sądził, że jego względne prawdy -starczają, znał jednak postulaty realistyczne, na-t uralistyczne, choć niewiele czytał w tym kierunku, czujności tych to właśnie postulatów zawdzięczał wszystkie swoje skrupuły. Wprawdzie z większą częścią swoich płciowych przygód z Angeliką mógł się załatwić w sposób ogólnie podówczas przyjęty: używając stylu namiętnego, pełnego barw, tętnienia ;rwi, stylu, który niby to rozkosz apoteozuje, ale jej rzeczywiste, ludzkie rozmiary rozsadza i poty nakrywa oboje kochanków gwiazdami, słońcami, niebami, kometami i chaosami, aż ich nie widać. Taki tył naśladował Strumieński, postępował jak malarz, który na obrazie maluje dym z prochu i powie, że to bitwa. Kłopot atoli sprawiała Strumieńskiemu np. historia owego hymen cornutum, którą, jak już powiedziałem, poruszył całkiem ogólnikowo. Gdyby