o połowę i tak dalej, to zaś, czego nie da się usunąć, można oddać do sprawdzenia. Zresztą zwykle i tak tego nikt nie czytał, tylko stawiał ocenę z sufitu. Akademicka tradycja nakazywała też pisać rzadko i tylko pod przymusem, czyli z nakazu prowadzącego zajęcia. Po miesiącach czekania na zadanie jakiegoś tekstu człowiek dorywał się do pisania i tworzył dzieło życia, które nieczytane trafiało do lamusa. Bardzo zdziwił mnie profesor Jan Śląski, który zamawiał często i jako pierwszy dokładnie czytał to, co napisałem. Byłem wtedy na piątym roku. Nawet ironicznie zapytałem profesora, dlaczego to robi. Wyjaśnił, że nauczył się tego podczas pracy w północnych Włoszech, a poza tym dojeżdża do Łodzi pociągiem z Warszawy, więc ma czas na czytanie. Do tej pory przechowuję wszystkie prace, a uzbierało się tego sporo, które sprawdził ten wyjątkowy uczony i sumiennie opisał na wszystkich czterech marginesach, nie licząc końcowej recenzji. Poza tym jednym chlubnym wyjątkiem, właściwą okazję do pisania stwarzali tylko licealiści. Gdyby nie oni, skończyłbym polonistykę i nie potrafiłbym zdania porządnie złożyć. Można powiedzieć, że kto pisał za pieniądze dla uczniów, ten dopiero ćwiczył się w sztuce pisania. Było nie było, jestem dzieciakom za to wdzięczny.
Obecnie dowiaduję się, że moi absolwenci, którzy poszli na polonistykę, biorą udział w podobnych ćwiczeniach. Rzadko piszą z powodu studiów, ponieważ nie ma takiej potrzeby, natomiast dość często przygotowują na piśmie prezentaqe maturalne dla licealistów i oczywiście piszą wypracowania na bieżące potrzeby tych uczniów, którzy nie korzystają z internetu. Zresztą są i tacy studenci, co prowadzą ten interes przez internet. „Całe szczęście - mówię im - w przeciwnym wypadku polonistyka zrobiłaby z was wtórnych analfabetów!". Okazuje się, że życic zawsze stanowiło najlepszą szkołę. Czy dla takiej szkoły nie jest warto uczciwie pracować?
Kiedy zaczynałem w zawodzie nauczyciela, a byłem do tego jak każdy po polonistyce zupełnie nieprzygotowany, zdarzało mi się nie zapanować nad sobą i uczniem potrząsnąć, i go uderzyć. Agresja wobec dzieci była w szkole czymś normalnym, przynosiła natychmiastowe skutki, czyli spokój, dlatego od czasu do czasu stosowało ją wielu nauczycieli, także ja. Dopiero refleksja towarzysząca uczynkom sprawiła, że zacząłem pracować nad sobą i zaprzestałem siłowo rozwiązywać wychowawcze problemy. Trwało to jednak jakiś czas, prawdę mówiąc, dość długo.
135