Mit i znak
te czynności narzucają myśl, że prawdziwe życie jest milczeniem i że czyn ma nad czasem władzę życia i śmierci. Widz ma więc złudzenie świata pewnego, który zmienić się może tylko pod naciskiem czynów, nigdy - pod naciskiem słów. Jeżeli gangster mówi, to obrazami, język jest dla niego tylko poezją, nie ma w nim żadnej demiurgicznej mocy: mówić to dla gangstera nic nie robić i to zaznaczać. Istnieje więc świat istotny, świat dobrze naoliwionych gestów, zatrzymujących się zawsze w dokładnie przewidzianym punkcie, świat, który jest jakby summą czystej skuteczności: a ponadto mamy kilka girlandek argotu, które są niejako zbędnym (a więc arystokratycznym) luksusem ekonomiki, w której jedyną wartością wymienną jest gest.
Gest ten jednak, o ile ma oznaczać, że utożsami się z czynem, musi zostać wypolerowany, odczyszczony z emfazy; musi zeszczupleć do minimum, poniżej którego nie moglibyśmy już stwierdzić, że w ogóle istnieje; może mieć tylko wymiar łącznika między przyczyną a skutkiem. Dezynwoltura jest tutaj bowiem najbardziej podstępnym znakiem skuteczności; każdy znajduje w niej idealność świata, wydanego na łup przez sam gest człowieka, świata, którego biegu nie zwolniłyby już wcale zbyteczne słowa; gangsterzy i bogowie nie mówią: nieznaczny ruch głową i wszystko zostaje dokonane.
* BEFSZTYK I FRYTKI
Befsztyk współuczestniczy w mitologii krwi, podobnie jak wino. Jest sercem mięsa, mięsem w stanie czystym; ktokolwiek odżywia się befsztykiem, przyswaja sobie siłę wołu. Prestiż befsztyka wynika ewidentnie z jego quasi surowości: krew jest w nim widoczna, naturalna, gęsta, zbita i podzielna zarazem; można sobie doskonale wyobrazić antyczną ambrozję pod postacią
tej ciężkiej materii, która znika nam w ustach w sposób dający odczuć jednocześnie pierwotną siłę i płynną zdolność przeniknięcia bezpośrednio do krwi człowieka. Krwistość jest racją istnienia befsztyka: stopień wysmażenia zostaje określony nie w jednostkach cieplnych, ale przy pomocy obrazów krwi; befsztyk może być „krwisty” (przypomina wtedy strumień krwi, płynący z tętnic zarzynanego zwierzęcia) albo „niebieski” (kojarzy się wówczas - dzięki barwie fioletu, będącego jakby najwyższą czerwienią - z ciężką krwią żylną). Nie mówi się jasno i prosto o smażeniu, nawet umiarkowanym; jest ono czymś przeciwnym naturze, żąda więc eufemizmu; mówi się zatem, że befsztyk jest „w sam raz”, przy czym owo „w sam raz” pojmuje się raczej jako granicę dopuszczalnego wysmażenia niż jako idealny punkt.
Jedzenie befsztyka reprezentuje więc zarazem pewną naturę i pewną moralność. Zadowala on rzekomo wszystkie temperamenty: sangwiników dzięki powinowactwu, nerwowców i limfatyków dzięki wartości „uzupełniającej”. Podobnie jak wino staje się dla wielu inteligentów mediumiczną substancją, która prowadzi ku pierwotnym siłom natury, tak befsztyk jest dla nich pokarmem, który odkupuje, sprowadza na ziemię móz-gowość: krwistą i miękką treścią befsztyka ożywiają i zarzekają suchą, myślową jałowość, którą im się nieustannie zarzuca. Moda na befsztyk tatarski jest również rodzajem egzorcyzmu skierowanemu przeciw romantycznemu połączeniu uczuciowości i chorobliwości. W befsztyku tatarskim odnajdujemy materię w stanie pierwotnym, zarodkowym jakby: krwawe puree i ciąg-liwą maź surowego jajka, cały zestaw miękkich żywych substancji, rodzaj pełnego znaczenia kompendium symboli czy obrazów rodzenia się i powstawania.
Jak wino, tak befsztyk jest we Francji pożywieniem elementarnym, nie tyle uspołecznionym, ile unarodowionym. Rozpoznamy go na wszystkich gastronomicz-