Ludwik Zbysław!
Był to mój pierwszy nauczyciel... Pamiętać go będę do śmierci, a kochałem, go jakby był członkiem mojej najbliższej rodziny.
Ludwik Zbysław!
Imię Ludwik dostał na chrzcie świętym, tak bardzo po słowiańsku brzmiące nazwisko „Zbysław" odziedziczył po ojcu, wprost z Czech importowanym kulturtregerze austrjackim, który, jako kancelista urzędu pocztowego w Buczaczu, miał zadanie i obowiązek germanizować słowiańską ludność w Galicji.
Nikogo nie zgermanizował, sam przez ożenienie się z Józefką Biernacka, okoliczna szlachcianeczka z Poz-nik, naw pół się spolonizował... A syna Ludwika wychował na gorącego polskiego patrjotę, na najlepszego syna polskiej ojczyzny.
*
* w
Miałem sześć lat, kiedy Zbysław został moim nauczycielem.
Nastręczył go proboszcz unicki, Bi-linkiewicz, serdeczny przyjaciel moich rodziców i długoletni przyjaciel i sąsiad mego dziada. A wynalazł go według wskazówek księdza super-jora buczackich bazyljanów7, u których Zbysław7 pobierał nauki... Właśnie skończył on gimnazjum i starał się zebrać pieniądze, aby udać się do Krakowa na wydział filozoficzny.
Było to wkrótce po śmierci mego dziada. Moi rodzice mieszkali na ste-
Wspomnienia z 1863 roku.
powym folwarku „Hupały", ale tam dom był mały, ciasny i zupełnie nie nadający się do umieszczenia w nim „szkoły" i nauczyciela. Ulokowano nas więc w Rukomyszu, gdzie mieszkała nasza babka i wujostwo Ludwikowie... Był tara obszerny „dwór" z suterenami, pięterkami, facjatami, gościnnymi pokojami i cała masą ubikacji, mieszczących się w starych szlacheckich dworach.
Na „szkołę" przeznaczono pokój na „facjatce" od południa... Izba była duża, nie bardzo wysoka, ale za to przestronna, powietrza a światła miała do syta... Rezydow aliśmy tam we rzęch: pan Zbysław7, ja i mój młodszy, pięcioletni brat Kazi.). Dwa o czterech olbrzymieli szybach okna, wychodzące na przecudow ny park, na rzekę i olbrzymie nadwiślańskie topole, były po całych dniach otwarte i dawały nam całe potoki najświeższego powietrza. Zbysław, który cierpiał już wówczas na płuca, rozkoszo-w aj się tem powietrzem i utrzymywał, że wracał zupełnie do zdrowia. W rzeczy samej w7 bardzo szybkiem tempie odzyskiwał rumieniec na twarzy i blask oczu.
Kochałem tego mego pierwszego nauczyciela, jak nikogo na święcie, oprócz moich rodziców.
Dziwny to był człowiek: umiał zadzierzgnąć pómiędzy swą duszą a dusza sześcioletniego swego ucznia we-zeł jakiś mistyczny, który w7iązał mnie