Czy po uniwersytetach zalegają roje bezpłatnych docentów, oczekujących wśród męczarń głodu na posady i knujących niebezpieczne spiski? Czy po archiwach i bibliotekach spotykamy gromady uczonych, którzy zapisali foliały papieru, a na produkcję ich nie ma popytu...? [...] Proletariuszów naukowych nie ma u nas, bo jest dla nich i dużo roboty, i dużo chleba. Nie tylko że lekarze suto są przepłacani, ale jest nawet miejsce dla owczarzy i szarlatanów. Nie tylko adwokaci i prawnicy nie umierają z głodu, ale wiją się tłumy, pokątnych dorad-f ców oraz potajemnych pisarzy. [...] A pańską Niwę kłuje w oczy, że się \ chamy uczą i na ludzi wychodzą, podczas gdy szlachta bankrutuje r materialnie i moralnie. To na nic! Takie artykuliki nie wstrzymują ducha czasu”1 2.
Demagogii takiej ifstrzegł się oczywiście/TrusPale też i nie wniósł do dyskusji nowych elementów. Przyznawał, że z jednej strony jest u nas „straszny nadmiar ciemnoty” i nie ma powodu do narzekania na zbytni pęd do nauki, z drugiej strony brak stanowisk pracy dla ludzi z wyższym wykształceniem. Przyczyną tego nie jest jednak ani zdrożna ambicja rodziców, ani egoizm dorobkiewiczów, lecz brak logiki w wyborze zawodu, brak szkół fachowych i zacofanie społeczeństwa. Jeżeli jednak młodzi dzięki nauce „wychodzą ze swej sfery”, to i dobrze: „Tym sposobem odświeżają oni ((nieswoje sfęry», które by od dawna spleśniały i które postąpią rozumnie, gdy będą łożyć [...] na otworzenie właściwych dróg owym ((pchającym się», zamiast narzekać na proletariat naukowy”5ł.,
Zespół „Niwy” zdawał się zaskoczony gwałtownością wywołanej przez siebie reakcji oraz osobliwym przegrupowaniem frontów. Choiński w odpowiedzi polemistom przyznawał, że nagłówek „proletariat naukowy” nie był najtrafniejszy: stosowniej było mówić o „karierowiczach naukowych”. Zastrzegał się przeciw klasowym interpretacjom swego wystąpienia: nie o to w nim szło, aby „chamom” zagrodzić drogę do nauki, lecz o to, by na studia szli ci tylko, co mają prawdziwe zamiłowania i zdolności. Bawiło go, że „Przegląd Tygodniowy” uczy „Niwę” poszanowania wyższych ideałów i gromi ją za materializm. Nadal jednak „postępowym deklamacjom” przeciwstawiał twarde realia ekonomiczne3.
Co wszakże Jeske-Choiński starał się naprawić, temu jego redakcyjny kolega Władysłayv Olendzki (Jacek Soplica) przywracał znów jawnie konserwatywną wykładnię radząc, by na studia „kierowali się przede wszystkim ludzie niezależni, z innych zaś — tylko ludzie wyjątkowo utalentowani i powołani”. Żle się dzieje, gdy ubodzy karierowicze kończą studia po latach biedy, ale też korzystając z publicznej ofiarności (bale na studentów!), i ośmielają się żądać stanowiska, pracy, chleba. „Cóż społeczeństwo odpowie takiemu przez własną nieopatrzność na wyżynę wielkiej nauki par force wyśrubowanemu biedakowi? Odpowie milczeniem, bo społeczeństwo nie ma do roz-dawania ani katedr, ani najmniejszych nawet stanowisk, bo na każdy posterunek naukowy, by najskromniejszy, przypada setka filozofów, jurystów, magistrów i doktorów różnolitego autoramentu”. Lepiej więc młodzież niemajętną od razu uczyć pożytecznego fachu zamiast robić z nich ludzi „sobie i społeczeństwu uciążliwych” i chętnie słuchających złych podszeptów4.
Po miesiącu tenże Soplica raz jeszcze bronił tezy o istnieniu naukowego proletariatu: „Pod zbiorowem tern mianem rozumieliśmy cały ów istniejący u nas bezsprzecznie nadmiar dyplomowanych i niedy plo-mowanych wyzwoleńców najwyższych zakładów naukowych, wszelkich fakultetów: lekarzy bez praktyki, obrońców bez klienteli, filozo-fów, matematyków i polityków [tak!] bez katedr, zajęcia i chleba — bez punktu wyjścia i celu dojścia; zmarnowanych, skwaszonych, wykolejonych — słowem zbitych i rozbitych, ludzi do wszystkiego i do niczego!”
Tak oto, jak widać, ludźmi „do wszystkiego i do niczego” okazywali się już nie tylko kanceliści i rządcy domów z paroma klasami gimnazjum, ale lekarze, prawnicy, nauczyciele. Konserwa przechwytywała oto hasła i słownictwo pozytywistów, doprowadzała je do ostatecznych konsekwencji i obracała przeciwko nim samym. Genezą tego proletariatu — kontynuował Soplica — jest pycha, „popularne urojenia” i frazes. „Uznaliśmy, że mamy już dość tych napuszczonych papiań i tych hetmańskich [pite do Świętochowskiego — J-J) aspiracyj bez końca; widzieliśmy, że pośród tej wielogłowej czeredy rozreklamowanych, rozbałamuconych i do niczego niezdolnych wielkości in partibus, ani się doszukać rzetelnego i oświeconego rzemieśl-
J. Soplica (W. Olendzki), Sprawy bieiące, ibidem, s. 230-232.
253
A. Dygasiński, Prolturyat naukoay.
B. Prus, Kromki, t. VII,«. 53-54.
T. Jcskc-Choinsfci, Ziarna i plany: polemika, „Nisya”, t. XXV, 1884, s. 203-210.
»