Po raz pierwszy od lat - sama będąc literaturoznawczynią - miałam ochotę wymazać z czytanych rozdziałów wszystkie ślady autopodejrzliwości i samoświadomości. Chciałam mieć, zamiast narracji o możliwościach uporządkowania narracji, nieporządek (i porządek) powieści. Znużenie postmodernistycznym braniem w nawias, metodologicznym cynizmem? Na pewno. Z trudem przebrnęłam przez pierwsze rozdziały, roztrząsające poetykę albumu fotograficznego jako matrycę dla fabuły wspomnienia. Z trudem, albowiem wszystko to o fotografii wiem, czytałam w dziesiątkach powieści o ulotnym, niemożliwym, jedynym do wzięcia śladzie przeszłości: rodzinnym archiwum przetrzymywanym w eleganckiej oprawie lub pudełku po butach. Pragnęłam narracji samej, historii opowiedzianej po prostu.
A jednak. Te szwy konwencji, zajmujące teoretyków tekstu, przykuwają uwagę jako świadectwo życia. Co może zrobić z wiedzą o narracyjnym charakterze pamięci ktoś, kto wyjeżdżał z ojczyzny, zabierając jedną fotografię? Co dzieje się ze świadomością konwen-cjonalności chwytów nostalgicznych u kogoś, kto na europejskich bazarach widywał ekspozycje tego, co uznane za literacki anachronizm? Czy nie okazuje się, że życie nie naśladuje, jak chcieliśmy wierzyć, literatury, nie pisze się, lecz daje pomysły na, jednak, teksty naśladujące... życie. Trzeba by wrócić do problematyki mimesis, na co nie mam tu miejsca. Chcę też uniknąć wprowadzania jednej jeszcze terminologicznej ścieżki, pozostając przy etycznych w gruncie rzeczy pytaniach o wyłanianie się tekstu z życia w momencie, gdy nie wierzymy - uczennice i uczniowie poststrukturalistów -w istnienie życia poza tekstem. Choć nie jesteśmy tak naiwni, by trzymać się tego (jakiegokolwiek) twierdzenia zbyt sztywno, bez grymasu ironii. Wciąż? Może już nie, może coś nam starło z twarzy/artykułów ten grymas?
Ugreśić - narratorka swej autobiografii - dobrze wie, że sam nurt historii, zdarzenia codzienności potrzebują formy; wie, że jej widzenie i mówienie może być zainfekowane formą. Czy dlatego jest smutna? Czy podmiot jej tekstów jest żałobnicą symboliczną, czy jednak poszukiwaczką obciążoną kulturową wiedzą, a przecież i tak bezradną wobec tego czegoś, co samo przychodzi, co nie pyta o pozwolenie formy?
Kiedy Ugreśić pisze o sztuce, opowiada o widzianych wystawach, poznanych artystach - uprawia wewnątrzautobiograficzną eseistykę, zyskuje pewność, lecz traci siłę przekonywania. W tych fragmentach uderza jedno: brak krytycyzmu, zawodowa empatia okazywana pisarzom i malarkom, bez wyjątku. To profesjonalna bezstronność, sterylnie nijaka działalność krytyczna, czysty formalizm. Postacie i sytuacje „literackie”, chociaż mogą mieć pierwowzory „życiowe”, nie podlegają takiej ochronie. Na przykład dziennik matki zostanie oceniony także pod względem literackim. Przyjaciółki dostarczą podstawy do typologii kobiet w rozpadającej się Jugosławii. Wprowadzanie metapoziomu i komentarza, paradoksalnie, sygnalizuje osobiste zaangażowanie. Pisząc o sztuce - Ugreśić nie potrzebuje rozważać jej umownego charakteru. Pisząc o życiu
- wciąż tłumaczy się z jego podobieństwa do sztuki. Z braku specjalnego, osobnego języka, który mógłby udźwignąć doświadczenie ty-lekroć projektowane w tekstach. Przykrawając tekst do egzystencji
- panuje tylko nad tekstem. Wtłaczając egzystencję w tekst - raz po raz kapituluje.
Życie i literatura muszą wytłumaczyć się z kolaboracji, z niebezpiecznego związku. Czytając pamiętnik matki, nie mogłam nie porównywać go z pamiętnikiem wprowadzonym do narracji Matka odchodzi Tadeusza Różewicza. Różewicz zostawił nas z nieporadnością zacytowanego pisania, co może być świadectwem hołdu lub wstydu. Ugreśić nie daje nam wyboru. Czuwa. Nad tekstem. Życie -gdy jest nieobecną córką - często wymyka się spod kontroli. A tekst? Nawet do sentymentalnych historii można dopisać fachowy komentarz. Niestety. Nawet do bólu. Nawet do śmieszności. Nie ma niczego takiego, co by nie uległo piszącej. A potem okazuje się, że wszystkie zabiegi - gatunkowe i cenzuralne - były daremne. Można pisać
- tę anegdotę przywołuje narracja - o spotkaniu ze słynną pisarką, zaczynając od pogody, jak w dobrym wypracowaniu. Jego poetyka,
129