może ulegałem sugestii, ale wielokrotnie odnosiłem wrażenie, iż te proste ruchy rzeczywiście znakomicie niwelują stres oraz powodują, że „pod dachem” (czytaj: w głowie) jakoś mi się przejaśniało. I to nawet w najbardziej mroczne, jesienne i zimowe dni.
Ustaliliśmy z Dominikiem, że choćby początkowo nie było widać żadnych wyraźnych efektów, gimnastykę Dennisona będziemy uprawiać co najmniej przez całą jesień i całą zimę. Postanowiliśmy, że choćby nie wiadomo co się działo, postaramy się wytrzymać do wiosny, a potem zobaczymy... Miałem nadzieję, że za te kilka miesięcy rezultaty owej prostej terapii staną się na tyle widoczne, że do ewentualnej kontynuacji ćwiczeń nie będzie trzeba dziecka już zachęcać: że później „w Dennisona” Dominik będzie chciał się bawić już z własnej inicjatywy.
Właściwie byłem o tym święcie przekonany. Bo do ćwiczeń od razu dołączono pozostałe dalsze dwa elementy „metody”: picie ziół rozluźniających mięśnie oraz masaż.
- Rozmasowywanie ciała stanowiło niezwykle istotny element terapii - mówi Wanda Miler. - Dominik był bowiem dzieckiem bardzo spiętym i - mimo uprawiania wielu dyscyplin sportowych
- mocno usztywnionym. Gdyby nie masaż, „dennison” mógłby nie przenieść zamierzonego rezultatu. Stresy w ciele Dominika były tak głęboko odłożone, że początkowo masaż odczuwał jako coś bardzo bolesnego i dokuczliwego. Trudno go było — zwłaszcza na początku - dotknąć.
- Myślę, że zażywanie ziół rozluźniających mięśnie w postępach masażu odegrało sporą rolę - dodaje Irena Krysmalska.
— Choć przez długi czas z koleżanką w ogóle nie wiedziałyśmy, iż Dominik, w celu wspomożenia kuracji Dennisona, pije jakieś zioła. ^Ofydaje mi się, że był to bardzo dobry pomysł - pomysł, który wiele rzeczy przyspieszył.
Rzecz jasna, najlepiej byłoby, gdyby w tym samym czasie doszło do spotkania Dominika z Dmitrijem Morozowem i gdyby już jesienią mógł odczuć dobroczynne skutki mikrokinezytera-pii. Masaż terapeutyczny w wykonaniu Morozowa sięgał bowiem do głębszych warstw niż te, do których - poprzez masaż