W końcu cofnęła dłoń. Nie, taka bliskość to nie dla niej. Zaraz gotów jeszcze położyć rękę na jej plecach, a może nawet zacząć całować. Pomyślała o wykałaczce, nitkach sera, kawał-j kach salami i z trudem powstrzymała ponowne dławienie.
- Dlaczego tak pędzisz?
Maja, nie patrząc na Bernda, przyspieszyła kroku.
Nie była w stanie wykrztusić słowa, nagle uświadomik sobie, że jeśli jeszcze raz jej dotknie, to wybuchnie płaczer i będzie tak szlochać bez końca.
Bernd przystanął.
- Czy coś ci zrobiłem? Co się dzieje? - ostatnie zdanie nie-j mai wykrzyczał. Ale Maja, nie oglądając się za siebie, minęła następny róg i biegła dalej, aż do samego domu. Drżącymi rękoma włożyła klucz do zamka, otworzyła drzwi i wpadła do ] środka. Była bezpieczna! Dzięki Bogu, była bezpieczna! Powoli obsunęła się po ścianie korytarza i usiadła na podłodze. Z oczu trysnęły jej łzy, które z wielkim trudem powstrzymywała na ulicy.
W takim stanie chwilę później znalazła ją matka.
- Co się z tobą dzieje? - spojrzała na rozmazaną twarz Mai.
„Znowu się malowała” - przemknęło Henny przez myśl.
Mimo to wezbrała w niej troska.
- Czy ten chłopak coś ci zrobił? Dobierał się do ciebie?
Maja potrząsnęła głową. Nie, Bernd nic jej nie zrobił. Nawet jej nie dotknął. Wyjąkała po cichu, jakby dopiero uczyła się mówić. Przez moment pomyślała o konkursie głośnego czytania i niewidzialnej ręce, która wtedy ścisnęła ją za gardło.
Nagle Henny Schneider dostrzegła błaganie w oczach córki i gwałtownie obróciła się. Nie mogła tego znieść. Ścisnęło ją w żołądku.
- W takim razie naprawdę nie wiem, co ma znaczyć to przedstawienie. Proszę, idź na górę i umyj się!
„Tatusiu - pomyślała Maja - dlaczego nie położysz palca na swoich ustach? Albo na moich? Dlaczego nie wyszepczesz -pssst, już dobrze?!”
Nic nie jest dobrze. Nic nie będzie dobrze. Ojciec zwiał stąd
juk tchórz. Zostawił ją samą. Musiał wiedzieć, że jest chory, óuwsze trzymał rękę na żołądku, ale nie poszedł do lekarza.
< (r/.ywiście, że nie. Przecież praca była najważniejsza. Te wszystkie nadgodziny.
Maja dała mu kiedyś do przeczytania swoje krótkie wypra-
< i iwanie. To, którego nie chciała odczytać Yasmin i Annegret.
: Itres i choroba jako skutki stawiania sobie zbyt wygórowanych oczekiwań”. Ojciec przeczytał je powoli i z uwagą.
„Niemal codziennie czytamy w gazetach i czasopismach im temat stresu. W dzisiejszych czasach chyba wszyscy są ze-l resowani, począwszy od gospodyni domowej poprzez menadżera po ucznia. Można powiedzieć, że stres jest «na topie». udaję sobie pytanie, czy stres to typowe zjawisko współcze-ności, czy też istniał on już przed stu laty. Wątpię w to ostatnie. Wtedy można było mówić o przepracowaniu, niedożywieniu i chorobach. Zjawisko stresu w dzisiejszym rozumieniu lego słowa jednak nie występowało. Moim zdaniem prawdziwy stres to nieustanne, nadmierne obciążenie ciała i duszy.
I (lutego nie jest on zależny od wieku ani zastrzeżony dla (•kreślonej klasy społecznej. Stresu doznają mężczyźni, kolnęły i dzieci. Nawet niektóre niemowlęta wykazują jego typowe objawy.
I tak docieram do choroby, która może być skutkiem nad-imernych oczekiwań wobec samego siebie. Wychodząc z zało-euia, że ciało i dusza to jedno, logiczne jest, że organizm omszony do ciągłego funkcjonowania wstanie najwyższego no pięcia, w końcu się zbuntuje.
I Jdowodniono już, że brak odporności otwiera furtkę cho-i nbom. Mam na myśli zarówno zwykłą grypę, jak i zawał ser-■ i! Według mnie to smutne, że nasze zorientowane na sukces poleczeństwo coraz bardziej wpędza w stres również dzieci, i potem jest zdumione, że te odgradzają się od niego murem, (•ilyż nie potrafią sprostać zarówno zewnętrznej, jak i wewnętrznej presji sukcesu”.
()jciec w zamyśleniu odłożył wypracowanie.
Krótko i zwięźle - stwierdził potem. - Ale chyba trafia w sedno.
45