Dwight Macdonald
Rola nauki w kulturze masowej również zmieniła się z racjonalnej i wpajającej szacunek dla celów w bierną, pełną przypadku, a nawet katastroficzną. Zwróćmy uwagę na ewolucję detektywnej powieści, rodzaju, którego początków można szukać w pamiętnikach Vidocqa, mistrza detektywa z epoki Napoleona. Poe, szczególnie zafascynowany naukową metodą, napisał pierwsze i dotychczas najlepsze detektywne opowieści: Porwany list, Złoty żuk, Tajemnica Mani Roget, Morderstwa przy rue Morgue. Conan Doyle stworzył wielkiego ludowego bohatera, Sherlocka Holmesa, mędrca, który, tak jak Dupin Edgara Poe, posługuje się naukową dedukcją (u Edgara Poe „rezonowaniem”). Podobne opowieści mogły znaleźć oddźwięk, a nawet zrozumienie tylko u odbiorców przyzwyczajonych myśleć w naukowych terminach: zbierać dane, wysunąć hipotezę, sprawdzać ją, śledząc, czy posłuży ona do ujęcia mordercy. Sam pomysł rodzaju artystycznego, przybierającego formę problemu, który należy rozwiązać intelektualnymi środkami, mógł powstać tylko w wieku nauki. Taka detektywna opowieść w stylu dla niej „klasycznym” wciąż jeszcze nęci autorów (z dobrymi wynikami u Agathy Christie i Johna Dicksona Carra, ze złymi u bardziej popularnego Erle’a Stanleya Gardnera), ale ostatnio zaczęły ją usuwać na drugi plan dziko wyrastające dzieła w „sensacyjnym” stylu. Zainaugurował to Dashiell Hammett (Andrć Gi-de był dostatecznie naiwny, aby go podziwiać), a niedawno ten prąd przybrał na sile, kiedy pojawił się Mickey Spillane, którego sześć książek sprzedało się w trzynastu milionach egzemplarzy. Sensacjonaliści używają tego, co dla klasyków było sednem sprawy — wykrycia zbrodniarza — tylko jako przykrywki, pozwalającej im na drobiazgowe opisy scen przelewu krwi, brutalności, chuci i alkoholizmu. Chłodny, zręczny, subtelny Holmes-Dupin został zastąpiony przez nieociosanego człowieka czynu, którego osiągnięć nie mierzy się nienaganną maestrią, ale wytrzymałością na alkohol, kobiety i ciosy (zdolny jest on zarówno wytrzymywać, jak „dawać wycisk” — Szklany klucz Hammetta to przeważnie kronika straszliwego bicia w szczękę, jakie znosi bohater, aby wreszcie, zataczając się, dopełznąć do zwycięstwa). Mikę Hammer, słusznie młotem nazwany bohater Spillane’a, robi tak monumentalne błędy, że nawet dr Watson przejrzałby go bez trudu. Według Richarda W. John-stona („Life” z 23 czerwca 1952): „Mikę posiada jedną dziwną i pamiętną cechę, która odróżnia go od innych powieściowych detektywów: zupełny brak kompetencji. W pięciu sprawach Hammera zostaje zabitych 48 osób i wolno przypuszczać, że gdyby Mikę się nie wmieszał, 34 z nich — wszystkie niewinne — zostałyby przy życiu”.
Dziesięć lat temu George Orwell z okazji „sensacyjnej” de-tektywnej powieści, jaka się wtedy ukazała, No orchids for Miss Blandish, wskazywał, jak brutalizacja jednego literackiego rodzaju odbija ogólne obniżenie etyki w porównaniu z wiekiem dziewiętnastym. Co napisałby, gdyby dzieła Mickeya Spillane’a ukazały się za jego życia, nie umiem sobie wyobrazić.
Prawdziwi dziedzice „klasycznej” detektywnej opowieści, jeżeli chodzi o użytek zrobiony z nauki, to autorzy science fiction, w której wszelkie cuda i horrory przyszłości zawsze muszą być „naukowo możliwe” — podobnie jak Sherlock Holmes nigdy nie polegał na siłach nadprzyrodzonych.
Jest to postawa mieszczaństwa, bo myśli ono o nauce jako o swojskim instrumencie. Masy są mniej pewne siebie, bardziej trwożliwe, kiedy mają do czynienia z nauką, i istnieje cała dolna warstwa science fiction, gdzie cudowność nie jest zamknięta w granicach wiedzy. Dla mas nauka jest nowoczesnym arcanum arcano-rum, zarazem najwyższą tajemnicą i kamieniem filozoficznym wyjaśniającym tajemnicę. Te pojęcia znajdują wyraz w gazetowych komiksach, takich jak Superman, czy w pseudonauce szarlatanów,
29