młodsze pytania ludzkości. A zagłada... Ach, cóż za głada. Zagłada to jest to, co jest.
P
Dziecko i zagładę łączy — dzieli — znów Dom.
Dom może być oczywiście schronieniem, azylem. „iy jesteś i ja jestem. Mamy dziecko które kochamy. Gotujemy, zmywamy, śpimy, radzimy sobie, nie radzimy. Wracasz do domu. Wychodzisz z domu. Wczoraj, dzisiaj. Ważki dzieci chemolak, okna okna. Rozumiem" (Ważki, dzieci.. X
Można ten azyl widzieć nawet tak, jeszcze ściśliwie): .pokój wsadzany w pudełko pudełeczko mniejsze w ciasną ciemną dziurę" (ledwo sobą uderzam...)
Ale dom może być także i tym: „wpadamy między poduszki talerze, gaśniemy we własnych czterech oczach czterech ścianach — my wciąż jesteśmy tylko skąd tyle okruszyn, nocy, nijak, bezgłosu, zadławi?" (/ tak się męczy...). Nie mówiąc już o takiej wersji, najgorszej: „w Idatce domu, w klatce ławki, w klatce parku, śmiesznie obca w klatce kuchni" (zgubiona i przywiązana...).
Zamknięcie, osaczenie: często atmosfera wierszy z Wykazu treści. Być może, jak wspomnieliśmy, niektóre z tych tekstów zostały napisane w stanie wojennym, być może wcześniej, ale poczucie bezsilnej szarpaniny jest tam wszechobecne. Jak zwykle u Miłobędzkiej dramat rozgrywa się jednocześnie w języku i rzeczywistości poza językowej. „Gzy ktoś cię widział wychodzącą z zeszytu w kratkę, każcie zdanie dobrze zamknięte i swoim zamknięciem wciąga w zamknięcie, klaustrofobia języka który dotknął ściany, ściany gazety, ściany głośników" <zgubiona i przywiązana...).
Dramat słów, niemoc języka, właśnie w Wykazie treści będzie miał swoje apogeum. Już trzecie zdanie
MHobędzka: pokrewne, osobne
książki brzmi — „Zanim stówa, już po nich". I w tym samym wierszu kilka linijek dalej — „Mowa pęknięta szklanka" (Umarła rodząc się...).
Nie mogę się oprzeć przytoczeniu właśnie w tym miejscu fragmentu innego tekstu, również bez tytułu (w ogóle cały Wykaz treści nie ma tytułów, co sprawia wrażenie trochę bezładnego, trochę bezradnego pamiętnika pisanego jakby na jednym oddechu, pośpiesznie). Rozpad języka dokonał się tu ostatecznie. Język nie jest już w stanie opisać niczego, najwyżej coś wycharczeć, wyrzęzić. Dać znak o jakimś bólu (rodzenia? umierania? cierpienia?), jakiejś niemożności (komunikacji z innymi, ze sobą).
Wiersz zaczyna się rozmową z dzieckiem: „aa kotki dwa szare bure patrz synku, serduszko mucha bzyka w pajęczynie, jęczy jąka bułkę z ser ze sklepu, pokaż język" — by przerodzić się w pogruchotaną lawinę słów, nad któiymi nikt już nie panuje: „mówię przemawiam się wymawiam ale czy mam język? / jak to ciągnąć z muchy z pajęczyny z jęcz pod sklep pod sklepienie nieb od rana do wiecz pod nieść te wyrazy dusząc się dławiąc w parę nie zdań czegoś ku z krzyku ku, z krzyków o, pow o powietrza powietrza, o braku myśli o nierodzicach nierodzeniu o pow / opowiem / z od, a do, z ode, z ku, z w, z i, z z, z za, z zza, z spoza, z po, z przed, z poprzed, z między, z potąd, z potem. Cała wieczność / cała wieczność" (aa kotki dwa...).
W tym momencie jako tako wrażliwy krytyk powinien schylić głowę w geście ludzkiej solidarności i zamilknąć nad grobem języka, czyli świata. Ale krytyk, bestia bez serca, ostatnim wysiłkiem podnosi zimne oko znad grobu i szepcze do czytelnika: — Ale jak to jest napisane! Z jaką precyzją! Jakiż ten chaos wyrafinowany, jakaż ta śmierć poetycko doskonała!
Chociaż to poprzednia książka Miłobędzkiej nosiła tytuł Dom, pokarmy, na dobry ład powinien to być ty-
Tercet na poezję 45