znany czas uwięzienia będą wciąż wśród tych samych osób i miejsc, nikt nowy nie zawita do miasta i żadna radosna niespodzianka nie przerwie monotonii codziennych zajęć. Zrozumieli, że każda nowina może oznaczać tylko ból, stratę, z którą się nie pogodzą, i że szczęście obcowania z czyjąś twarzą zwielokrotni obawa przed atakiem choroby.
Po kilku tygodniach epidemii Tarrou zjawił się w gabinecie doktora Rieux i bez zbędnych wyjaśnień zaproponował zorganizowanie sanitarnej pomocy ochotników, wspierających działanie służb medycznych. Rozwój choroby sprawił, że liczba lekarzy, sanitariuszy i pielęgniarzy, jaką dysponowało miasto, nie wystarczała już do przeprowadzania koniecznych zabiegów, przewożenia chorych, izolowania rodzin dotkniętych dżumą. Nic nie zapowiadało rychłego końca zarazy, a siły Rieux wyczerpywały się w bezskutecznej walce o życie zagrożonych. Tarrou próbował wyrwać go z odrętwienia. „A więc mam plan [...]. Niech mnie pan upoważni [...].” Oczywiście ta decyzja była straceńcza. Szanse przeżycia, niewielkie nawet przy separowaniu się od chorych, malały znacznie w wypadku stałego kontaktu z zadżumionymi. Lecz doktor ryzykował podobnie. I zdawał sobie sprawę, że zaraza go przerosła i że niedługo nie będzie już w stanie wykonywać zawodu. A leczenie było jego jedyną ideą, wiarą i nadzieją. Brak bezpieczeństwa nie mógł zmienić zamiarów Tarrou. „Przed stu laty epidemia zabiła wszystkich mieszkańców w pewnym perskim mieście prócz człowieka, który mył trupy i który ani na chwilę nie zaprzestał swej pracy.”1
Formacje sanitarne rozpoczęły działalność. „Tarrou, Rieux i ich przyjaciele mogli powiedzieć to lub owo, ale wniosek był zawsze jeden: trzeba walczyć [...]. Cała rzecz polegała na tym, by nie pozwolić umrzeć i zaznać ostatecznej rozłąki możliwie wielkiej liczbie ludzi. [...] Dlatego jest naturalne, że stary doktor Castel całą ufność i energię włożył w przygotowanie surowicy na miejscu, z materiału, jaki miał pod ręką. [...] Dlatego jest rzeczą równie naturalną, że Grand,
który nie miał w sobie nic z bohatera, był teraz czymś w rodzaju sekretarza formacji sanitarnych.”2
Walka z dżumą nie polega na bohaterstwie i Rieux szczególnie to podkreślał. To jedyny logiczny sposób zachowania się w podobnej sytuacji, co nie znaczy, że wszyscy, w atmosferze zbiorowego zastraszenia, odnajdują tę samą logikę. Bieg wypadków miał jednak poświadczyć, że każde inne rozumowanie grzęźnie w nierozwiązywalnych sprzecznościach.
Wcześniej niż to zrobił Tarrou, złożył wizytę doktorowi francuski dziennikarz. Decyzja o zamknięciu bram stworzyła nową sytuację w mieście - ludzie przebywający tu tymczasowo czuli się upoważnieni do wyjazdu. Rambert przyszedł prosić Rieux o zaświadczenie, że jest zdrowy i nie zagraża zdrowiu innych, że nie musi podlegać zakazom opuszczania miasta. Doktor odmówił. Jakże mógł gwarantować, że Rambert nie zarazi się natychmiast po wyjściu z gabinetu? Dziennikarza oburzyła nieczułość Rieux: „Pan żyje w abstrakcji”, mówił Rambert. Doktor, myślał, nie dostrzega żywych ludzi, którzy tęsknią do kochanych osób i mają prawo powrócić do szczęścia, ponieważ nie są „stąd”. Tylko „czy naprawdę - myślał Rieux - abstrakcją były te dni spędzone w szpitalu, gdzie dżuma czyniła straszliwe spustoszenia, dochodząc przeciętnie do pięciuset ofiar w tygodniu! Tak, w nieszczęściu jest cząstka abstrakcji i irrealności. Ale kiedy abstrakcja zaczyna nas zabijać, trzeba się zająć abstrakcją.”3 4
„Wielu nowych moralistów w naszym mieście twierdziło wówczas, że nic tu nie pomoże i trzeba paść na kolana.”'’ Ojciec Paneloux nadawał patetyczny ton tej postawie. Jezuita przyjmował dżumę za przejaw słusznego gniewu Stwórcy. Wiara, jego zdaniem, nie pozwalała przeciwstawić się chorobie. Jeśli Bóg zsyła klęskę na swój lud, tylko dzięki pokorze i modlitwie może on zmazać grzechy i na po-
45
Tamże, s. 105, 110.
Tamże, s. 112.
Tamże, s.76.
Tamże, s. 112.