HUMANIZM TO ZA MAŁO
domach”. Z rozwojem i wzrostem dżumy wymierało życie społeczne. Dżuma jest przede wszystkim chorobą życia zrzeszonego, jak trąd jest chorobą jednostki wyklętej, naznaczonej cierpieniem o cechach mistycznych. Powiem to jeszcze precyzyjniej: dżuma jest synonimem zaniku więzów międzyludzkich, trąd jest synonimem bezgranicznej samotności; nad dżumą wznosi się przeważnie Bóg karzący; nad trądem nie wznosi się nikt.
3. Bystry agent neapolitański prałata watykańskiego trafnie podkreśla jeden szczegół w swojej Relacji. Dżuma neapolitańska przeniknęła do stolic)'' Królestwa w styczniu 1656. Lekceważono ją z początku, władze nie pozwalały _ wbrew medykom — nazywać jej po imieniu. W marcu, w okresie pełnego rozpędu (ale jeszcze nie zenitu) epidemii, zakazane było i karalne używanie słowa dżuma. W maju ten zakaz zniesiono, jakkolwiek w języku urzędowym obowiązywały nadal dwa eufemizmy: ń-corrente infermita lub morbo epidemiale contagioso pemicioso. Autor Relacji
0 stanie pentjlencjalnym dał niedwuznacznie do zrozumienia adresatowi, co to oznacza: chciano nie tylko uniknąć paniki (co byłoby zrozumiałe), lecz odwrócić uwagę od źródła i pochodzenia choroby.
4. Źródło i pochodzenie choroby łączyły się z różnorakimi jej interpretacjami. Najprostsza, jak zwykle, i najgorliwiej głoszona przez duchowieństwo wszystkich stopni, od prostych księży do biskupów i arcybiskupów, od zwykłych zakonnic do przeorysz, była Kara Boża. Za co? Małoż to grzechów popełniają nie dość pobożni i bogobojni, ukrywając je przed swoimi spowiednikami! Kara Boża, Bicz Boży (jak chętniej
1 częściej mówiono, skoro obraz Dłoni Zagniewanego Wszechmocnego, zaciskającej bat lub rózgę, bardziej odpowiadał męczarniom choroby) popularność swą zawdzięczały także nadziei, że Gniew można przebłagać, że nie jest czymś ostatecznym i nieodwracalnym. Budowano więc nowe kościoły i klasztory (do jednego z nich, Suor Orsola, miały być dopuszczone wyłącznie dziewice, zdolniejsze jakoby niż ktokolwiek inny wyprosić przebaczenie u Pana Niebios), umartwiano się, zapełniano dniem i nocą nawy kościelne żarliwymi modłami, spowiadano się nieustannie i komunikowano, wypychano jałmużnym groszem torby kościelnych i ulicznych kwestarzy, słuchano z drżeniem samozwańczych teologów, którzy końcem świata grozili zanadto obojętnym i letnim w swej wierze. Nie będzie przesadą powiedzieć, że Kościół rozkwitał i wypuszczał nowe wciąż pędy na nawozie dżumy. Był schronieniem i rękojmią odmiany losu na dobrodiwszy. Ale w imię ścisłości dodać należy, że tylko dla oszczędzonych jeszcze przez chorobę. Z ust już zadżumionych dobywały się, ciekły wraz 7 pianą i śliną choroby, bluźniercze złorzeczenia.
5. Odsunąwszy na bok naturalny Bicz Boży, staje się wobec wachlarza innych interpretacji. Wicekrólewska chmara plotek policyjnych, wypuszczana co dzień rano do miasta na przeszpiegi i dla prowokacji, rozsiewała pracowicie, korzystając ze swej nierozpoznawalności, wiadomość, że winnym dżumy był Antychryst-Masaniello, zza grobu knujący znowu przeciw dobrobytowi miasta. Ktokolwiek w wicekrólewskim Pałacu wpadł na ten pomysł, znał kiepsko psychologię ludu. Lud rozumował po swojemu, wśród nędzy i śmierci krzewiły się nastroje buntownicze z roku 1647. Tym więcej, że dżuma, jak niewidzialną ręką prowadzona, najobfitsze żniwo zbierała w dzielnicach, gdzie przed dziesięciu laty mieściły się główne gniazda rebelii. Nie pomógł też pomysł postawienia przed sądem, za rozprzestrzenianie choroby, kilkunastu dawnych towarzyszy Masanielła, którzy z emigracji wrócili do Królestwa Neapolu. Mało kto brał na serio oskarżenia floty francuskiej o przygotowania do interwencji zbrojnej, pod osłoną przemyconej do miasta dżumy. Pogląd ludu streszczał się w słowach: dżuma jest zemstą Hiszpanów za tydzień triumfu Masanielła i naszych rządów w Neapolu. Niebawem wymawiano w zaułkach słowo „dżuma” jednym tchem ze słowem „zemsta”.
Albert Camus, Dżuma
6. Jeden tylko istniał pewnik, który starano się na dworze wicekrólewskim ukryć za wszelką cenę: dżumę przywlókł do Neapolu z Sardynii, gdzie od dłuższego już czasu dziesiątkowała ludność, piętnastoosobowy oddział żołnierzy hiszpańskich. Ten pewnik usiłowano nie tylko ukryć, lecz na wszelki wypadek zrównoważyć „teorią proszku”. Prawdziwym ogniskiem zarazy był jakoby proszek, podsypywany przez wrogów Królestwa Neapolu do zbiorników wody i studzien. Dwóch przyłapanych rzekomo podsypywaczy proszku natychmiast, na wielkim placu miejskim, powieszono. Obaj należeli do dawnej „zgrai” Masanielła. Dżuma nabierała charakteru wznowionej walki między dworem i ludem, choć przecież służyć miała, w formie zamaskowanego „stanu wyjątkowego lub wojennego”, do przetrącenia ludowi kręgosłupa jednym mocnym ciosem.
Czytelnik, Warszawa 1997
271