byłaby ona jeszcze słabsza niż wszystkie powierzone jej z zaufaniem więzi społeczne.
Dodatkowe źródło słabości wypływa z charakteru nowoczesnego państwa demokratycznego. Poza tym, że najbardziej rozpowszechniona odmiana demokracji zawdzięcza swoje panowanie pozornemu układowi, który Rousseau przedstawił w swojej teorii jako umowę społeczną, i który w ten sposób umieścił w szeregu fikcyjnych aktów założycielskich, jest ona, jak wiadomo, demokracją przedstawicielską. Zaś taka demokracja wydaje się coraz słabsza, skoro mój przedstawiciel, co do którego zakładałem, że jest moim alter ego, zaledwie został wybrany, okazuje się należeć do innego świata, do świata polityki podporządkowanego swoim własnym prawom ciążenia. Niewątpliwie ten symptom słabości, który charakteryzuje jedyną znaną, przynajmniej na zachodzie, formę demokracji, jest głęboko związana z samym paradoksem demokracji, a to oznacza, że demokracja powstaje w wyniku samoufundowania, które nie opiera się na niczym poza samym sobą. Krótko mówiąc, więź zaufania, która stanowi ukryte podłoże fikcyjnego układu tworzącego umowę polityczną, sama dźwiga cały ciężar pionowych i poziomych stosunków władzy.
Na tym nie skończylibyśmy zapewne słabych punktów, czy też niedociągnięć powodowanych omylnością jakiegoś polityka. Przy innej okazji wspomniałem o słabości języka politycznego, który ze względu na swoją przynależność do retoryki musi oscylować pomiędy racjonalną argumentacją i sofizmatem, oddziaływującym przez uwodzenie albo co gorsza, zastraszenie.
Powiedziałem już dość dużo o wewnętrznym napięciu, które sprawia, że słabość politycznego działania graniczy z tragizmem w znaczeniu znanym z greckiej tragedii. Nie jest zresztą przypadkiem, że owa tragedia rozwija się w środowisku ścierających się potęg władzy. Wydaje mi się jednak, że za jednym zamachem określiłem miejsce odpowiedzialności, o ile to miejsce jest właśnie miejscem słabości. Popatrzmy na rzeczy w odwrotnym porządku. Zacznę od odpowiedzialności na poziomie języka. Tutaj pojawia się przede wszystkim odpowiedzialność intelektualistów, do nich należy wyjaśnianie niezrozumiałych pojęć rozpolitykowanej retoryki, odnoszenie ich, o ile to tylko możliwe, do pojęć ogólnych, badanie, co jest stawką w grze, pokazywanie więzi pomiędzy wyborami czysto politycznymi oraz wyborami wymuszanymi na poziomie społeczeństwa obywatelskiego przez konflikt poszczególnych sfer sprawiedliwości i wspózawodnictwo “państw“ oraz “światów“, w których nasze przeróżne role każą nam mieszkać. Ale odpowiedzialność nie jest tylko sprawą intelektualistów. Znacznie ważniejsza jest odpowiedzialność każdego obywatela. Powinien on wiedzieć, że wielkie państwo jest słabe, że opiera się ono na związkach powierniczych, powinien czuć się odpowiedzialnym przede, wszystkim za poziomą więź ustanowioną przez chęć życia razem, krótko mówiąc, powinien łączyć dobro ogółu z dynamizmem wspólnotowego życia, wewnątrz którego odradza się wola życia razem.
4. Społeczność międzynarodowa
Obecnie nie możemy już ograniczyć się do porównywania społeczeństwa obywatelskiego i społeczeństwa politycznego. Mamy teraz za zadanie zająć się nowym bytem, który bardziej wymaga tworzenia niż poznania, państwem postnacjonalnym, będącym przedmiotem poszukiwań na obszarze Europy, a być może również na obszarach innych kontynentów. Nie będę się tutaj zatrzymywał nad zasadniczym przecież problemem czekających na wynalezienie instytucji politycznych (problem jest poważny, jeżeli nie chcemy powtarzać na wyższym poziomie, zwanym ponadnarodowym, dobrze znanych struktur państwa-narodu). Zagadnienie ściśle polityczne jest z pewnością bez precedensu, ale właśnie dlatego, że jest ono bez precedensu, wymaga refleksji dotyczącej postaw etycznych i duchowych zarówno jednostek, intelektualistów, ludzi kultury, jak i stowarzyszeń intelektualnych, kościołów i innych wspólnot religijnych zdolnych wnieść swój wkład w pożądaną polityczną wyobraźnię.
Błędem byłoby sądzić, że przekazanie w całości władzy jednostkom politycznym, które trzeba od podstaw wymyśleć, mogłoby powieść się na formalnym planie instytucji, gdyby pragnienie, by dokonać tego przekazania nie czerpało swojej dynamiki z przekształceń mentalności. Postawiony tutaj problem jest dosyć dobrze znany. Mówiąc bardzo ogólnie, sprawa polega na zestawieniu ze sobą identyczności i odmienności na licznych poziomach, o których poznanie nam chodzi. Oto nowy obszar słabości, w który zostaliśmy obecnie wprowadzeni. Aby pobieżnie zorientować się w tej konfliktowej i potencjalnie tragicznej strefie, mam zamiar zbadać kilka modeli integracyjnych, zdolnych kierować odpowiedzialnymi zachowaniami w tym, jak go przed chwilą nazwałem, nowym obszarze słabości.
Byłoby dużo do powiedzenia o tym, co można nazwać modelem przekładu. Dobrze jest tutaj przypomnieć, że mowa (langage) istnieje tylko w poszczególnych językach (langues). Odsłania więc swoją uniwersalność tylko w akcie przekładu. Zatem przekład nie jest tylko faktycznym porozumieniem, co udaje się lepiej lub gorzej: jest to wymóg na mocy prawa (w tym względzie można odwołać się do zasady powszechnej przekładalno-ści). Uważamy, że każdy język jest w zasadzie przekładalny na każdy inny język: jest to założenie ludzi zajmujących się odczytywaniem hieroglifów i wszystkich tłumaczy, profesjonalistów albo amatorów. Zatem tłumaczenie jest duchowym aktem, który polega na tym, by przenieść się w dziedzinę języka kogoś innego, zamieszkać u kogoś innego i aby ponownie zaprowadzić go do siebie jako zaproszonego gościa. Będę mówił w tym znaczeniu o gościnności użyczanej przez mowę (1’hospitalite aceefficejfiijere). Oto pierwszy sposób, jak można czuć się odpowiedzialnym za mowę w sytuacji rozłamu języków.
Lecz ten model już zakłada drugi model, niejako ukryty w jego głębi. Jest to wymiana wspomnień. Chodzi o to, by skruszyć zasadę zamknięcia, która zawsze może naruszyć to, co nazywam narracyjną tożsamością. To zawsze bardzo ważne, aby pamiętać, że jesteśmy wplątani w historie innych,
53