236 Emile M. Cioran
Czy możliwe jest, że cała kultura spoczywa na fałszywych problemach? Tyle wieków poza nami, a my ciągle mówimy o szczęściu, tyle konfliktów, a my nadal roztrząsamy problem jednostka-społeczeństwo, tyle ślepych uliczek w historii, a my wierzymy w postęp, w wartości, i tyle dramatów w oczywisty sposób nierozwiązywalnych, ukrytych i zafałszowanych przez teorię i wiarę? Nie ma nic zdumiewającego w tym, że ludzie wierzą w kulturę, lecz zadziwia to, że są z niej dumni.
Czy nie znajdzie się nikt, by przyznać to bez pogardy i przekroczyć kulturę, tak by jej przeznaczenie stało się mu obojętne? Czy nie znajdzie się nikt zdolny do sporządzenia prawomocnego bilansu, byśmy raz na zawsze wiedzieli, gdzie w nim jesteśmy, czy możemy jeszcze coś ocalić lub czy jesteśmy na progu, na początku? Gdyż słuszne jest nie przyzwalać dłużej na to, by targał nami lęk, dla tylu wątpliwych skutków.
Musi przecież istnieć ktoś, kto pokaże nam, dokąd zaprowadziła nas kultura, lecz przede wszystkim, dokąd przywiodła nas w sobie. Jeśli bowiem możemy żyć, nie wiedząc, gdzie jesteśmy, to nie możemy umrzeć, nie wiedząc, gdzie byliśmy.
Każde rozdarcie popycha nas do granic naszego „ja”, do naszego krańca. Gdyż ból rodzi się z niemocy, kiedy spoglądamy w siebie, tak jakbyśmy chcieli się pozbierać ostatni raz.
Kto, doznając rozdarcia, miałby jeszcze odwagę, by mówić o „osobowości”, o „charakterze” i innych pewnikach kultury? Tchórzostwem jest wtedy nie mówić o smutku, marności i innych pewnikach życia.
Ostateczne pewniki — co powiedzieli o nich filozofowie? Nic równego akordowi Niedokończonej Schuberta.
Dlaczego człowiek tak bardzo obawia się przyszłości, skoro przeszłość uzasadniałaby jeszcze większą obawę? Czy te wszystkie miliony lat, kiedy wszechświat obywał się bez nas, nie wywołują uczucia pustki i niezrozumienia bardziej niepokojącego niż uczucie naszego zniknięcia? Od bezpoczątku nicości aż do pierwszego człowieka świadomość nie była odczuwana jako pustka ani człowiek jako konieczność. Absolutnie nic nie przygotowało pojawienia się człowieka. Wszechświat mógłby zniknąć, nie wiedząc nic o sobie samym.
Człowiek pojawił się zbyt późno. Samo w sobie nie jest to aż tak poważne, lecz dla złudzeń, do których mamy oczywiste prawo, jest to katastrofa. Katastrofa, którą moglibyśmy nazwać pozbyciem się złudzeń, gdyby kilka poprzedzających wypadków przygotowało jej pojawienie się. Człowiek nie jest naturalny ani takim się nie czuje. Nikt nie ma tradycji w naturze, narodziliśmy się zbyt niedawno. Nie mamy żadnego związku z tym, co było.
Człowiek nie może obyć się bez niczego, człowiek może obyć się bez wszystkiego. Ta sprzeczność zostanie rozwiązana wtedy, kiedy obejdzie się on bez samego siebie.
Pragnę umrzeć jedynie dlatego, że nie jestem nieśmiertelny. A gdyby, na mocy absolutnego wyjątku, nieśmiertelność została mi ofiarowana, nie przyjąłbym jej, ponieważ wieczność, która pozostałaby mi do przeżycia, nie mogłaby mnie pocieszyć po nieobecności tej, która mnie poprzedzała. Chrześcijańska nieśmiertelność nie gasi nieskończonej żądzy istnienia, a wszystkie religie jedynie uśmierzały pragnienie, którego głębokość porównywalna jest jedynie do rozmiarów istnienia. Dostojewski ma rację: jeśli nieśmiertelność nie istnieje, wszystko jest dozwolone.