matopisarz nie ma nic do opowiedzenia, akcja jego utworu jest Żywa, wolna i naga, wszystkie elementy ciągną ją w stronę opowiadania — opowieści, bądź poematu epickiego — a oddalają od sztuki dramatycznej. Im bardziej opis środowiska okaże się niezbędny dla samej akcji, to znaczy dla nadania pozorów słuszności charakterom, okolicznościom i reakcjom, tym bardziej oddalać się ona będzie od sztuki żywej. Przyczyna tego jest wyłącznie i po prostu techniczna i nikt nie może tu nic zmienić.
Im bardziej twórczość malarza będzie się zbliżać do rzeźby, tym mniej będzie malarstwem; im większą uwagę rzeźbiarz będzie zwracał na otoczenie, tym mniej będzie rzeźbiarzem itd. Im bardziej dramatopisarz uniezależni swojego bohatera od środowiska, tym lepszym będzie dramaturgiem, gdyż mówiąc dramaturg mamy także na myśli inscenizatora; świętokradztwem jest specyfikacja^ i oddzielanie od siebie tych dwu funkcji. Możemy więc przyjąć, że jeśli autor nie łączy ich w sobie samym, nie będzie zdolny sprostać ani jednej, ani drugiej, ponieważ żywa sztuka jest owocem ich wzajemnego przenikania się... Oczywiście, z wyjątkiem, bardzo rzadkich przypadków, nie mamy jeszcze ani takiej sztuki, ani takiego artysty. Usuwając punkt ciężkości, otrzymujemy ją niejako podzieloną; nasza sztuka dramatyczna spoczywa częściowo na autorze, częściowo na inscenizatorze, wspierając się mocniej już to na jednym, już to na drugim. Powinna zaś oprzeć się wyraźnie i po prostu na autorze.
Źródłem technicznego połączenia się podstawowych elementów, jest pierwotna idea sztuki dramatycznej. Zależy ona od postawy autora i sprawia, że jest on człowiekiem wolnym; rezygnując z niej przestaje być artystą.
Czytelnik zapyta tu niewątpliwie, czym wobec tego jest owa postawa, owa idea pierwotna. Intuicja być może już mu to podpowiada, ale chciałby sprecyzować to pojęcie.
W sztuce jedna sprawa wraca zawsze na tapetę, prowokując spory w gruncie rzeczy jałowe, ponieważ nie posuwają nas one ani krok naprzód. Mam na myśli temat dzieła sztuki i zagadnienie, w jakim stopniu dzieło sztuki zawiera w sobie temat, temat niejako przywołujący tytuł. Wszystko dziś jest jakoś zatytułowane, począwszy od majestatycznego fresku, doskonale tłumaczącego się samo przez się, aż do najulotniejszej kompozycji fortepianowej. Człowiek jest skłonny uwierzyć, że artyści fatalnie wątpią w doniosłość swoich dzieł i zainteresowanie, jakie one budzą. O ile jest rzeczą jasną, że nędzne i pretensjonalne utwory chcąc zyskać choćby pozory życia wymagają specjalnej oprawy uroczystych świąt lub sugestywnego pejzażu, o tyle mnóstwo bogatych i odważnych dzieł zostaje dzięki podejrzanym tytułom zepchnięte do poziomu zwyczajnych ilustracji. W muzyce na przykład proste zaznaczenie tonacji lub opatrzenie utworu numerem porządkowym wyciska zawsze piętno pewnego szlachectwa, czego żaden tytuł nie potrafiłby nigdy osiągnąć. Eroica12 nie zyskuje nic dzięki swojemu tytułowi; bylibyśmy oburzeni, gdyby Dziewiątą13 nazwał ktoś inaczej...
A jednak — i to słówko wywołuje zawsze wielką burzę w dyskusjach — ponieważ najczęściej sami artyści nadają swoim dziełom jakieś tytuły, niewykluczone, że poza wątpliwościami co do bystrości publiki kierują nimi jeszcze jakieś inne motywy. Może pewne dzieła, aby mogły powstać, potrzebują dokładnie określonego stymulatora? Istnieją poważni myśliciele, którzy potrafią myśleć tylko z piórem w ręku. Może tytuł odgrywa właśnie rolę owego pióra w ręku artysty?
Problem jawiłby się więc pod dwiema różnymi postaciami: troski o publiczność i potrzeby bodźca. Wiadomo, ile troski i zapału wkładają artyści w ekspozycję swoich dzieł; jaką wagę przywiązują mimo wszystko do krytyki i ile słusznej rozkoszy czerpią z faktu, że są powszechnie znani. A jednak o ile nikt z nich nie pogardza publicznością, czują dobrze, jaka przepaść — przynajmniej w naszych czasach — oddziela ich od niej i tu niewątpliwie tytuły, które wymyślają są pewnym pomostem; one odpowiadają na odwieczne pytanie: „Co to przedstawia?” To jest pierwsze pytanie malujące się w oczach zwiedzającego, kiedy staje przed dziełem sztuki, następnie, wciąż jeszcze należy to jednak do wyjątków, spojrzenie z wolna zaczyna wyrażać namysł. Gdy zwiedzający wie, co „to” ma przedstawiać, dodaje z szacunkiem nazwisko artysty, wówczas czuje się uspokojony, usatysfakcjonowany i jeśli jego zdaniem dzieło w pełni odpowiada swojemu