113
Do Pana Jana Jakuba Rousseau
tuty, żyją z naszych dzieł, kradną rękopisy, zniekształcają je, a następnie sprzedają.
Mógłbym się użalać, że urywki pewnej facecji, napisanej prawie trzydzieści lat temuf1] krążą dziś po świecie, a to z przyczyny zdrady i chciwości łotrów, którzy dopisali własne grubiań-stwa do strof żartobliwych, wypełnili niezapisane karty własną produkcją, w której głupota dorównuje niegodziwości, i którzy po łatach trzydziestu sprzedają jako mój rękopis to, co jest ich jedynie dziełem, i ich jedynie godnym. Dodałbym, że ostatnio skradziono część materiałów, które zgromadziłem w archiwach publicznych, kiedy byłem historiografem Francji, że sprzedano ten płód moich trudów księgarzowi paryskiemu, że zagarnia się beztrosko moje własności, jakbym był już nieboszczykiem, że zniekształca się moje prace, aby nimi handlować. Opisałbym Panu niewdzięczność, kalumnie i rabunek, jakimi od lat czterdziestu prześladuje się mnie aż do podnóża Alp i aż do progu mojego grobu. Ale jaki wniosek wysnułbym z tych udręk? Oto że nie powinienem się skarżyć; że Pope, Kartezjusz, Bayle, Camoens i stu innych doświadczyło tych samych i większych jeszcze niesprawiedliwości i że jest to przeznaczeniem prawie każdego, kto dał się uwieść miłości do literatury.
Zechce Pan przyznać, że są to nieszczęścia z gatunku niewielkich i osobistych, które zaledwie dostrzega społeczeństwo. C to ma za znaczenie dla rodu ludzkiego, że kilku trutniów rąbu
miótł zbierany przez kilka pszczół? Literaci robią wiele szurr wokół wszystkich tych drobnych utarczek, a reszta społeczeństv o nich nie wie albo się z nich śmieje.
Ze wszystkich zgryzot, jakimi utkane jest życie ludzkie, są najmniej zgubne. Ciernie związane z literaturą i z odrobił rozgłosu są nieledwie kwiatami w porównaniu z innymi nieś częściami, które od niepamiętnych czasów nawiedzają ziemi
] ] j Chodzi o Dziewicę Orleańską Wolteru, BłaSM •—-mmiktego Oiwlecenia fi