Pół godziny później zaczęłam przeglądać zdjęcia szpital nej sali. Don miał rację.
Wszystko wyglądało zwyczajnie. Nawet wenflon wy ciągnięty z ramienia Dannyego leżał niewinnie na łóżku, jakby czekał na kolejną żyłę. Żadnych śladów stóp, odci.s ków palców, krwi, płynów ustrojowych. Każdy najmniej szy drobiazg znajdował się na swoim miejscu. Teleporta cja nie mogłaby być bardziej schludna. Właśnie. Możi Danny został porwany w diabły przez obcych? Chętnir podzieliłabym się tą myślą z Donem, żeby zobaczyć wyraz jego twarzy.
Po godzinie ślęczenia nad zdjęciami wzięłam się do przeglądania zawartości drugiego pudła, w którym mieś ciły się rzeczy osobiste i akcesoria medyczne. Para butów o prawie nowych podeszwach. Ubrania, bielizna, skarpetki, krem do golenia (wycisnęłam odrobinę na biurko; tak, normalny krem), waciki, bandaże, starannie zapakowane strzykawki do zastrzyków podskórnych, ręczniki papierowe, zegarek...
Przed oczami pojawiły mi się mroczki. Dłoń, którą wyciągnęłam po zegarek, drżała tak bardzo, że dwa razy nie udało mi się go chwycić. Tętno mi przyśpieszyło, miałam wrażenie, że zaraz zemdleję. Znałam ten zegarek... kiedyś należał do mnie.
Dla każdego był to zwyczajny, stary zegarek. Nic wymyślnego, żadna znana marka, tylko prosty zegarek, stosowny zarówno dla kobiety, jak i dla mężczyzny. Z założenia nie przyciągał uwagi, ale miał jedną niezwykłą rzecz. Po wciśnięciu ledwie widocznego guzika, znajdującego się z boku koperty, wysyłał sygnał. Sygnał o krótkim zasięgu,
II •« rany tylko przez jeden pager. Ten przycisk uratował ml kiedyś życie, a ostatni raz widziałam zegarek wtedy,
, I\ zdjęłam go z nadgarstka i zostawiłam na pożegnalnym li • ilui, który napisałam do Bonesa.
Znalazłabym go, gdybym to ja pojechała do Chicago, 111 i< I ate. I stałoby się tale, gdyby Don ten j eden raz n ie trzy-m il mnie pod kloszem. Bones prawie zostawił mi numer ojego cholernego telefonu. Był blisko i czekał, aż nacis-mt 1'ir/ik. Pager miał zasięg zaledwie siedmiu kilometrów.
'.i iskałam zegarek tak mocno, że jego krawędzie wbiły ml się w skórę. Nie miałam pojęcia, jak Bones dowiedział u ol )annym i o tym, co się stało, ale był szybki. Odnalazł mnie po tych wszystkich latach. A ja po prostu nie dosta-I nu wiadomości na czas.
( ,o za ironia losu! Zachciało mi się śmiać. I właśnie tak r.iał mnie Don: leżałam na podłodze i chichotałam bez I i/ty wesołości. Przyjrzał mi się z uwagą, ale nie wszedł
• In środka.
Może mi powiesz, co cię tak śmieszy?
Miałeś rację - wykrztusiłam. — Nic tu nie znalazłam, ulnych wskazówek. Ale możesz być spokojny, jeśli chodzi ■ ■ I )anny’ego Miltona. Wierz mi, ten facet jest martwy.
***
O jakim wampirze mówimy? - spytałam, wsiadając
• lo furgonetki.
Zwykle podwładni nie zabierali mnie z domu, chyli.i że któryś nadal przebywał na miejscu zbrodni. Kiedy lite zadzwonił i oznajmił, że jest w drodze, przeprosiłam
77