kład Haiyuan był wówczas znany w całym okręgu Bao’an w Shenzhen, ponieważ warunki pracy i płacy w porównaniu z rozsianymi po okolicy małymi, nędznymi fabryczkami były względnie dobre. Dla wielu młodych migrantek zarobkowych była to wspaniała, „nowoczesna” fabryka.
W 1994 r. pewna kobieta z ojczystych stron załatwiła Xu wymarzoną pracę w zakładzie Haiyuan. Xu była bardzo podniecona, kiedy po raz pierwszy zgłosiła się w nowoczesnej fabryce. Uśmiecha się, wspominając tamte czasy: „Zakład Haiyuan był zupełnie inny niż fabryka zabawek, w której przedtem pracowałam. Hale produkcyjne były wielkie, jasne i chłodne. W powietrzu nie było tyle kurzu. Nawet nie marzyłam, że kiedykolwiek będę pracować w takim miejscu”.
Xu zaczęła pracę jako montażystka. Dzień w dzień siedziała przy linii przez około 10 godzin, jadła i mieszkała również w miejscu pracy. Płaca jednak była niska. Otrzymywała zaledwie 300 juanów miesięcznie, wliczając nadgodziny. Przynajmniej warunki panujące w internacie były znośne, choć z bardzo skromnym umeblowaniem - stały tam tylko łóżka.
Wraz z upływem czasu początkowy entuzjazm Xu powoli topniał. Była wyczerpana codzienną harówką i zazdrościła operatorom maszyn, którzy przechadzali się w tę i z powrotem wzdłuż linii produkcyjnej. Nie zarabiali dużo więcej, ale przynajmniej wolno im było się poruszać i mogli czasami odpocząć. Xu pracowała w skupieniu i bardzo sumiennie, starając się pojąć, na czym polega praca operatorów maszyn. Kilka miesięcy później zaoferowała swoje usługi kierownikowi linii i odniosła sukces: została powołana na stanowisko operatora maszyn.
W rok później przenoszono całą fabrykę i Xu przybyła do Kunshan. Tam poznała Zhang, który pochodził z tego samego regionu kraju. Oboje dobrze się rozumieli i wkrótce zostali małżeństwem. Będąc w ciąży, Xu nadal chodziła do pracy, a nawet brała nocne zmiany. W tym czasie praca ciężarnych kobiet na nocnej zmianie była jeszcze dozwolona. Zdaniem Xu praca w fabryce była wtedy dla wszystkich ważna, choć wiązała się ze zmęczeniem i wymagała wysiłku. Wszystkie kobiety w ciąży nadal pracowały, również na nocną zmianę. „Jedna z dziewczyn przyszła na nią dzień przed porodem”. Praca była jednak tak ciężka, że kiedy Xu przechodziła ciążę z drugim dzieckiem, wypowiedziała umowę. Czuła się już zbyt wyczerpana, by nadal pracować.
Kiedy przyszło na świat drugie dziecko, życie Xu stało się bardziej stresujące. Żeby móc pracować, zostawiła pierwsze, roczne dziecko, w rodzimej prowincji Jiangxi i ponownie wyjechała do Kunshan. Oboje z mężem ciężko pracowali.
Codziennie spędzali w fabryce ponad 10 godzin, od godz. 7:30 do 21:00. Odpoczywać mogli tylko podczas przerw na posiłki trwających łącznie 90 minut i wieczorem. Bywało, że przez cały miesiąc się nie widywali, bo Xu pracowała na nocną, a Zhang na dzienną zmianę. Niemniej dzięki sumiennej pracy oboje szybko awansowali na stanowisko kierowników linii i zarabiali miesięcznie po sto juanów więcej.
W miarę swoich możliwości Xu wykazywała troskę o ludzi zatmdnionych na jej linii montażowej. Powiedziała nam, że przecież kiedyś sama była pracownikiem produkcyjnym. W święta, np. w święto chińskiego Nowego Roku organizowała wspólne posiłki, jeżeli jakaś osoba poczuła się źle fizycznie czy psychicznie, dbała o to, żeby dostała wolny dzień i odpoczęła. Xu dążyła do tego, żeby pracownicy na jej linii tworzyli coś na kształt rodziny. Szczególnie niepokoiły ją wypadki przy pracy. Przez 10 kolejnych lat niemal raz na miesiąc dochodziło do wypadku, w lżejszych przypadkach występowały otarcia i stłuczenia, a w ciężkich złamania palców. Bardzo przeżywała każde takie wydarzenie: „Ludzie przychodzą tutaj całkiem zdrowi. Podczas pracy kaleczą sobie rękę, a wtedy ja nie śmiem spojrzeć w oczy ich rodzicom”. Zdarzyło się, że jedna z pracownic przysnęła przy montażu, bo za krótko spała. Xu dopilnowała, żeby dziewczyna przemyła twarz i doszła do siebie. Kiedy wymagane normy produkcyjne szły w górę, nie wymuszała na pracownikach naruszania przepisów pracy, żeby osiągali żądane ilości.
Kierownicy linii często nie byli w stanie kontrolować jednocześnie kilku linii, dlatego pracownicy namszali przepisy prawa pracy i dochodziło do wypadków. Niedawno Xu była świadkiem zdarzenia, podczas którego pracownikowi ucięło palec. „Jego kolega wyszedł coś zjeść do kantyny, więc chłopak był zdenerwowany, bo musiał nadążyć z pracą za dwie osoby. Dokładnie w tym momencie powstał jakiś problem z maszyną. Chciał ją uruchomić, ale bez zabezpieczenia i nie wyłączając prądu. Stracił brzusiec palca”.
Zgodnie z regulaminem każdy wypadek przy pracy w danym dziale skutkuje karą dla przełożonych na trzech różnych szczeblach. Przełożeni w celu jej uniknięcia starają się więc regulować takie wypadki „prywatnie”. Kiedy pracownik doznał urazu, przełożeni poprosili go, żeby owinął sobie palec tkaniną, a następnie po kryjomu zawieźli go do szpitala. Koszty leczenia pokryli z nieoficjalnej kasy działu. W ten sposób oni uniknęli kary, ale pracownik utracił swoje prawo do należnego mu odszkodowania z tytułu wypadku przy pracy.
Xu zauważała zmiany w swoim zachowaniu podczas tych kilku lat pracy na stanowisku kierowniczki linii. Zaczęła denerwować się byle drobiazgiem. Przede wszystkim nie mogła się pogodzić ze sposobem, w jaki firma regulowała sprawę usterek materiałowych. „Zdarza się, że z innych działów dostarczają nam wadliwe części. Potem jest montaż i jeżeli coś