siwym zarostem. Na nosie okulary ze szkłami jak denka od butelek. Drugi niewysoki, niepozorny, w skórzanej kurtce i podwiniętych za kostkę dżinsach. Może „wahhabici”?
- Assalam allejkum!
- Wa-allejkum assalam! - uścisk dłoni jak zwykle obowiązuje tylko męską część towarzystwa. Kobiecie musi wystarczyć skinięcie głową, a i to nie zawsze.
Rozmowa toczy się po awarsku. Z gestów jednak domyślamy się, że chodzi o nas.
- Szykujcie się, jedziemy na wycieczkę - rzuca jeden z nich ja koś beznamiętnie. Dziwni ludzie, nie wzbudzają zaufania. Leje tak, że nie widać sąsiedniego domu, ale cóż, miejmy nadzieję, że rzeczy wiście chodzi im o wycieczkę.
Pakujemy się do starej wołgi (całe szczęście nie czarnej). Ab-dulżalil jakoś nieoczekiwanie zmarkotniał. Patrzy tylko w zamyśleniu na wodę spływającą po przyciemnianych szybach.
- Sogratl to stara, historyczna osada... - rzuca Niepozorny, po czym znów pogrąża się w milczeniu. Tyle to i my wiemy. Tylko dlaczego wiozą nas poza wieś? Mimowolnie przypomina się historia dwóch Polek - Zofii Fiszer-Malanowskiej i Ewy Marchwińskiej-Wyrwał z Polskiej Akademii Nauk, porwanych w 1999 roku niedaleko stąd. Panie profesor przyjechały do Dagestanu na zaproszenie Instytutu Biologii Rosyjskiej Akademii Nauk. Zamierzały pojechać na kilka dni do stacji badawczej w Gunibie. Spędziły tymczasem kilka miesięcy w niewoli u bojowników czeczeńskich.
Zatrzymujemy się przed jakąś nową kamienną budowlą, skąd jak na dłoni widać panoramę Sogratla. „Memorialny kompleks Watan (Ojczyzna)”, głosi napis na bramie. Uff, wszystko jasne. Cóż, wyglą da na to, że medialne stereotypy „wahhabitów” porywających ludzi na każdym kroku i nam podziałały na wyobraźnię.
Kamienna wieża, meczet, małe muzeum, brukowany plac. Obiekt, który chcąc nie chcąc zwiedzamy, upamiętnia zwycięstwo Dagestańczyków nad liczniejszą, lepiej uzbrojoną i doświadczoną w bojach armią szacha perskiego Nadira, który w 1741 roku najechał Dagestan. Do walnej bitwy, w której wzięli udział przedstawiciele niemal wszystkich dagestańskich państewek i wolnych społeczności góralskich, doszło w jednym z wąwozów okalających
Sogratl. Upamiętniający tamto wydarzenie kompleks zbudował kilka lat temu za własne pieniądze jeden z najbogatszych sogratlińców
szef przedsiębiorstwa „Dagenergo”, Gamzat Gamzatow. Duma v ałego Sogratla. Kompleks i hojny bogacz, ma się rozumieć.
- Gdybyśmy wiedzieli, co Ruscy potem z nami zrobią, to byśmy się przed Persami nie bronili - komentuje Niepozorny. - Kto wie, ». zy nie lepiej nam by się teraz żyło...
Odważne poglądy. Nawet bardzo. Przeciwników życia z Rosją nie ma w Dagestanie wielu. A deklarujących to jawnie można policzyć na palcach jednej ręki. W publicznym dyskursie obowiązuje raczej pogląd najsłynniejszego dagestańskiego poety Rasula Gamzatowa, który powiedział kiedyś, że „Dagestan dobrowolnie nie wchodził w skład Rosji i dobrowolnie z niej nie wystąpi”. I wbrew pozorom nie ma w tym cienia ironii. Choć Dagestańczycy do pokornych rzeczywiście nie należą, separatyzm nie ma tam wielu zwolenników. To nam wydaje się, że „miłujący wolność” Kaukaz marzy o oderwaniu się od „imperialistycznej” Rosji. Tymczasem przypadek Czeczenii, przez której pryzmat patrzymy często na cały Kaukaz Północny, jest zupełnie wyjątkowy. Dagestańczycy są bardziej pragmatyczni od ich zachodnich sąsiadów. Zdają sobie sprawę, że bez dotacji z rosyjskiego budżetu i możliwości wyjeżdżania do pracy w Moskwie długo by nie pociągnęli. Kto wie jednak, co stanie się, jeśli Moskwa nie będzie w stanie płacić?
*
Wołga ratuje nas przed kolejnym atakiem ulewy. Nasi „wahha-bici” znów nas gdzieś wiozą. Przez zaparowane szyby widzimy jedynie zarośla i kotłującą się w dole rzekę. W końcu jakieś metalowe wrota, spory niedokończony dom, kilka rzędów uli i pokaźny sad.
- To moja fazenda (Rzeczywistość seriali brazylijskich szybko wkroczyła na dagestańskie podwórko - dacze są dla biedoty; bogacze budują fazendy lub hacjendy.) - opowiada Łysy, nie próbując nawet ukryć dumy z własnego bogactwa. Wiadomo, co nas czeka. Co oprócz picia można robić na daczy, to jest fazendzie, w deszczowe popołudnie?
Nasi „wahhabici” - obaj około pięćdziesiątki - okazują się być bardzo religijnymi sogratlińcami mieszkającymi na stałe
53