z jaką spotykają się osadnicy wśród ludności bardziej od nich już zakorzenionej. Nąjczęściej. powtarzane, nieprzychylne opinie sprowadzają się do nazywania ich mianem „fraglesów”, „rnapetów”, „Buszmenów”, „cudaków”, „czubków” czy „pomyleńców”. Odnoszą się one, jak wypada wnioskować, do sposobu odbioru przez miejscowych spektakli Kliniki Lalek. Raziwłaściwa im „brzydota”, maski postrzegane są jako „zdeformowane”, poza tym aktorzy „noszą szmaty zamiast stroju”.
Na spektakl, który miano pokazać na jednej z górskich łąk, mimo zaproszeń nie stawitjsię nikt poza samymi aktorami! - i nie odwiodło ich IjÓ .bynajmniej ;od wystawienia swojej sztuki. Choć dla większości starych mieszkańców sztuki Kliniki Lalek są niezrozumiałe, to jednak przychodzą, by je oglądać. Je;st; to jakaś forma ucieczki od nudy i rutyny codzienności, okazja do zetknięcia się z czymś mimo wszystko fascynującym. Ponadto, „na imprezach alkohol jest za darmo”, co stanowi wystarczającą zachętę do bycia widzem.
Ważnym elementem negatywnej oceny jest domniemana swoboda seksualna., a ogólniej, Obyczajowa, która charakteryzuje ponoć nowoosadników. Wypowiedzi w rodzaju „mają po lalka żon’*, „nie wiadomo, kto jest z kim” i „czyje są poszczególne dzieci”, wyraźnie np to wskazują. Młode kobiety i młodzi mężczyźni urządzający wspólne całonocne imprezy, przyjmujący niezliczonych gości, otwierający dla nich swoje domy stanowią niśwyczerpalne w istocie źródło podejrzeń i różnorakich domysłów. W ten sposób utrwala się wśród miejscowych mężczyzn' silne przekonanie o wjelkiej atrakcyjności kobiet z teatru. Są one bardzo atrakcyjne, dosyć łatwo nawiązać z nimi bliższy kontakt, hietrudno pewnie o, zapewne wyrafinowany, seks - lepiej jednak wystrzegać się tego, gdyż większość z tych piękności cierpi na choroby skórne albo
wręcz weneryczne. Przekraczanie norm zachowania miało też inne, mnie} drastyczne, formy; mówiono o całonocnym „waleniu w bębny”, powszechnym zwyczaju „chodzeniaboso” i fakcie, że „kalafiory jedzą na surowo”.
Wspomniana swoboda obyczajowa dotyczy również, w mniemaniu sąsiadów wbiimierskiej wspólnoty, ich stosunku do używek. Na organizowanych przez nowo-osadników imprezach, „totalnych bibach”, „wszyscy są pijani”, powtarzano, i nie wiadomo, czy opinie tego rodzaju zapisać na-plus, czy minus wizerunku aktorów z Wolimierza w oczach ich sąsiadów. „Kiedyś byłem u nich na weselu - opowiadał jeden z rozmówców - i zamiast 30, przyszło chyba 200 osób. Zabawa była świetna”. Przy okazji mówiono często na temat ogólnie rozumianego niestosowania przemocy; bar czynny na stacji, Wedle rozpowszechnionej opinii, jest w okolicy jedynym miejscem spotkań przy alkoholu, gdzie nie dochodzi do bójek i awantur. Nie sprzedaje się w nim również alkoholu osobom nieletnim. „Nikogo nie zaczepiają - orzekli nastolatkówie z Mirska - i ich też nikt nie zaczepia”. Takie określenia, jak „bardzo mili”, „przyjaźni”, „nieszkodliwi”, pojawiały się regularnie.
Nie paógł rzecz jasna, zwłaszcza w regionie szybko ubożejącym, nie pojawić się temat pieniędzy. „Skąd oni je mają? -.zastanawiało się wiele osób. - Ziemi nie orzą, króW nie hodują, a palą światło w nocy i stać ich na papierosy”. Poszukiwanie odpowiedzi na to ważkie pytanie doprowadziło do stwierdzeń, że „finansowo wspiera ich rząd” bądź że utrzymuje ich miejscowy wójt.
Kwestią nader drażliwą okazała się religijność no-woosadników. Nazywanie ich „mormonami” czy „sektą” opiera się na obserwacji, według której nie uczestniczą oni w msząch katolickich ani nie angażują się
281