— Więc tyś się zjawił, gdy to myślałam! — rzekłam. — I odtąd pójdziesz za mną wszędzie.
Wielkie oblicze nie zmieniło się ani na włos: było w nim odwieczne „tak” na me pytanie... I w bredze-niach szczęścia ujrzałam się aż w głąb przyszłości: bezdomną włóczęgę, czarną, nikłą sylwetkę żyjącego Cienia — na dymnie słonecznej aureoli tego monarszego oblicza, — z tym onej całości królewskim cerberem — po wszystkich drogach Żywota!
— Zresztą nic w tym dziwnego nie ma, — rzekłam; — rodziłam się przecie pod twoim znakiem.
I wciąż to spojrzenie — które nie wiedziało nic — prócz drogi przed sobą, poprzez wszystko, mimo wszystko.
— Więc — bądź!
Skinął niedostrzegalnie łbem wspaniałym, a potem otworzył szkarłatnie paszczę, że ujrzałam dno jego gardła; z ostrych, świetnie białych zębów wytoczył język szorski, skrętny, — smocze żądło — i ziewnął.
— Ale co będziesz jadł? — przyszła na mnie troska. — Bo rzucać się nie wolno ci będzie na nikogo! — Będziesz szedł przy mnie — to wystarcza. Damy spokój nawet tym, co w przebaczalnej naiwności będą chcieli nas krzywdzić...
Pierwszy raz zmienił się jego wzrok: — nie rozumiał, — pytał o rozwinięcie paragrafu umowy.
— Co ja ci dam jeść? — myślałam zakłopotana. — Wiem przecie, że taka bestia musi się na coś ciskać, coś pożerać...
Nagle rzuciłam się jak od komocji elektrycznej: — Eureka!...
— Masz! daję ci wszystkie me prawdziwe wrogi! — Rzucam ci na pastwę — pożeraj — wszystkie moje grzechy!
Głuchy pomruk ukontentowania oznajmił mi, że przymierze zawarte. I jakby dla zaznaczenia zgody, w bezprzestrzennych czerwieniach rozsłonecznii się promieniście łeb monarszy, i srogie, trójkątne, przezrocze bursztyny spojrzały na mnie z niewymownym odcieniem twardej łaskawości a wiernego oczekiwania, jakby patrząc, czy idę — i wstać ma za mną, i iść---wszystkimi drogami żywota.
249