gorzkich doświadczeń, bym zrozumiał i był w stanie wczuć się w obawy, jakie żywił Korczak. Wówczas jednak nie umiałem jeszcze w pełni docenić owej niezwykłej dojrzałości i mądrości życiowej Korczaka, nie umiałem dostrzec, że za tym rzekomym pogodzeniem się z losem, z tym co jest, kryje się nieustępliwa, pryncypialna, choć nie wolna od wahań i załamań, walka o inny, lepszy kształt życia i świata.
Czego nauczyłem się na Krochmalnej 9 2? Pracowałem tam zaledwie kilka lat, ale był to okres, który zaważył na moich dalszych losach, a przede wszystkim na sposobie pracy z dziećmi.
Dom Sierot był najlepszą szkołą pedagogiczną, jaką można sobie wyobrazić. Obcowanie z dziećmi od rana do wieczora, pełnienie różnych funkcji i wykonywanie najrozmaitszych zadań, naturalne wchodzenie w istniejący w tym Domu system wszechstronnej, nowocześnie pojętej opieki nad dziećmi, dyskretna kuratela ze strony Pana Doktora i Pani Stefy - wszystko to kształtowało określony stosunek do dziecka; utrwalało przekonanie, że ten stosunek nie może polegać na werbalnych deklaracjach miłości, lecz musi znaleźć bardzo konkretne ucieleśnienie w sposobie rozwiązywania codziennych problemów, z jakimi borykają się dzieci, zwłaszcza gdy przebywają w dużej gromadzie. Utrwalało się także przekonanie, że problemów tych nie zdołamy uchwycić, pojąć ich sens i rozwikłać bez udziału samych dzieci jako najlepszych ekspertów w sprawach, które ich dotyczą. Oto niejako mała kwintesencja nauki wyniesionej z Domu Sierot.
Doświadczenia zdobyte na Krochmalnej i w Gocławku stanowiły bezcenny kapitał, z którego stale czerpałem, w ciągu całego życia. Gdy w czasie II wojny światowej, w roku 1944, organizowałem na Uralu dom dziecka w Monctnej dla polskich dzieci, deportowanych wraz z rodzinami, wiedziałem - dzięki praktyce wychowawczej zdobytej na Krochmalnej - od czego zacząć, co jest najważniejsze, jak nawiązać kontakt z dziećmi.1
W kilka lat później, po zakończeniu wojny, w roku 1947, tworzyłem na Mazurach, w Bartoszycach, sui generis miasteczko dziecięce przeznaczone dla dzieci, ofiar wojny. To nie przypadek, że miasteczko to nazwano Centralnym Ośrodkiem Szkoleniowo-Wychowawczym im. J. Korczaka (doświadczenia te również są opisane w Domu na Uralu, a częściowo w książce Igora Newerlego Archipelag ludzi odzyskanych).
Wszędzie, gdziekolwiek się znalazłem, miałem poczucie, że robię coś, czego nauczyłem się w Domu Sierot. Przede wszystkim zdawałem sobie sprawę, że organizując życie dzieci w nowej placówce trzeba stale wśród nich przebywać, wsłuchiwać się w to, jak oceniają swoją sytuację, z czego są zadowolone, a z czego niezadowolone, czego pragną. Od czasu mojej praktyki na Krochmalnej nie wyobrażałem sobie innego sposobu działania. Dzieci zawsze były głównym źródłem mojej orientacji w ich potrzebach i możliwościach najbardziej odpowiadającego im sposobu zaspokojenia tych potrzeb.
Ale oprócz orientacji na dziecko, czerpałem z doświadczeń i przemyśleń Korczaka wiele konkretnych, niekiedy generalnych, a niekiedy dość szczegółowych rozwiązań. Przywiązywałem ogromną wagę do działalności Rady Dziecięcej. Na przykład w Monetnej miała ona duże uprawnienia, współdecydowała o sposobach rozwiązywania wielu poważnych spraw. Myślę nawet, że Rada Dziecięca, która wspomagała moje działania na Uralu, miała szersze, większe uprawnienia niż Samorząd na Krochmalnej 92. Być może dyktowały to warunki i potrzeby życia. Próbowałem również nawiązać do korczakowskiej tradycji sądu koleżeńskiego, ale ta instytucja funkcjonowała inaczej, bez obowiązującego kodeksu, i po jakimś czasie stała się immanentną częścią uprawnień Rady Dziecięcej. W Ośrodku Bartoszyckim działała Rada Młodzieżowa, ciesząca się dużym autorytetem wśród rówieśników, a skupiająca przedstawicieli wszystkich placówek i organizacji.
Przy wiązywałem również dużą wagę do tego, by wszystkie dzieci orientowały się w tym, co się dzieje w placówce. Temu celowi służyły cotygodniowe spotkania, przybierające najczęściej postać czytanej gazetki, zawierającej dokładne informacje o rzeczach dokonanych, trudnościach i zamierzeniach. Dzieci bardzo
27
Doświadczenia te opisałem w książce Dom na Uralu. Losy dzieci polskich z Monetnej. WSiP Warszawa 1987.