Nie podważam tych ustaleń, pragnę jedynie stwierdzić z całą odpowiedzialnością, że stale odczuwałem jego obecność, zwłaszcza w piątki i soboty, a niekiedy i częściej. Ciągle jeszcze go widzę i teraz, jak od rana do późnego wieczora przesuwa się bezszelestnie, dyskretnie, obrzeżami ścian - po całym budynku, od suteryn do sypialń na II piętrze - i zajmuje się sprawami dzieci.
Jaki był? Często pytają mnie, jaki był - w życiu codziennym, w kontaktach z dziećmi i dorosłymi?
Mam zawsze poczucie, że cokolwiek powiem, odsłonię zaledwie cząstkę prawdy o nim i nie jestem pewny, czy będzie to cząstka najistotniejsza. Odsyłam więc do świadectwa ludzi, którzy stykali się z nim dłużej i bliżej. Mam na myśli Igora Newerlego, Hannę Mortkowicz-Olczakową, Idę Merżan. Ale oprócz ich książek i świadectw można by jeszcze wymienić co najmniej setkę rozproszonych relacji byłych wychowanków, bursistów, wychowawców, znajomych, przyjaciół, którzy znali Korczaka w różnych okresach i okolicznościach.1
Do tych książek i przekazów mogę dodać zaledwie kilka moich własnych, bardzo subiektywnych odczuć.
Pierwsze dotyczy owej słynnej fotografii Korczaka, zrobionej przez Edwarda Poznańskiego, młodego człowieka z zaprzyjaźnionej rodziny, syna znanego kaznodziei, Samuela Poznańskiego. Fotografia ta obiegła świat, widnieje na okładkach wielu książek, na plakatach, w czasopismach i encyklopediach. Utrwaliła ona charakterystyczny wyraz twarzy człowieka zafrasowanego, niezmiernie wrażliwego, boleściwego. Odsłania więc niewątpliwie jakąś prawdę o Korczaku. Fotografia ta jednak, odkąd zetknąłem się z nią, zawsze budziła we mnie mieszane uczucia, a nawet wewnętrzny sprzeciw.
W obrazie, który zachowałem w pamięci, twarz Korczaka — mimo malującego się na niej ciągłego zatroskania - nie była cierpiętnicza, lecz raczej skupiona, zamyślona, jakby trochę nieobecna, ale pogodna, emanowała ciepłem i życzliwością, usposabiała do nawiązania kontaktu. Jego spojrzenie kryło się za okularami w cienkiej, metalowej, srebrzystej oprawce. Był to szczegół niebagatelny. Okulary, jak wiadomo, bardzo zmieniają wyraz twarzy. Tak właśnie było i w przypadku Korczaka. Gdy czasem zdejmował je na chwilę, a zdarzało się to np. w czasie cotygodniowych sobotnich gazetek, wyglądał zupełnie inaczej. Oczy miał z lekka zaczerwienione, jakby cierpiał na zapalenie spojówek. Miał też bardzo charakterystyczny sposób patrzenia - sponad okularów, lekko pochylając głowę.
Widzę go stale wśród dzieci - to na ławeczce przed budynkiem Domu Sierot, to w jakimś zakątku sali rekreacyjnej, to w sypialni - uważnie słuchającego, co mówią do niego lub między sobą dzieci. Słuchał, wsłuchiwał się całym sobą. Można by nawet powiedzieć, że jakby osłuchiwał dzieci. Był przecież lekarzem. Przykładał ucho do ich wnętrza, do żywo bijącego serca. Sam nie raz byłem świadkiem, jak dzieci wszeptywały mu do ucha to wszystko, co je nurtowało, cieszyło bądź smuciło.
Mówił przyciszonym głosem, wolno, z charakterystycznymi dla niego kadencjami, staccato, z namysłem, jakby szukając odpowiednich słów, ostrożnie formułując zdania, nie narzucając ich, mo-nologując.Wciągało to, a nawet zaskakiwało słuchaczy, zwłaszcza gdy wygłaszał słynne gadaninki radiowe. Słuchałem ich nieraz z dziećmi w szwalni Domu Sierot. W tym czasie wszyscy jakby zastygali i chłonęli każde słowo. Tego sposobu mówienia nie da się łatwo odtworzyć. Niestety, zapis głosu nie zachował się w radiowych archiwach.
Bilans czynności. Jeden z radiowych przyjaciół Korczaka, Jan Piotrowski, nazwał go „Ojcem cudzych dzieci”. Tak zatytułował swoją niewielką wspomnieniową książkę, wydaną w roku 1946. Nie chciałbym kwestionować tego określenia, ma ono bowiem swoją pozytywną wymowę, ale wydaje mi się, że w Korczaku było więcej z matki niż z ojca, a ponadto sprostowałbym: nie cudzych, lecz własnych dzieci. Oczywiście, nie w sensie biologicznym. Pojęcie macierzyńskiej opieki, czyli opieki ze strony osoby najbliższej każdemu dziecku, kojarzy się z nie dającym się policzyć ogromem zabiegów opiekuńczych, nacechowanych głęboko emocjonalnym stosunkiem do dziecka, a więc: nie tylko okazywaną mu stale pomocą, ale również i przytuleniem, pogłaska-
13
Patrz m.in. Wspomnienia o Januszu Korczaku. Nasza Księgarnia Warszawa 1981.